Niechęć do reintegracji na Ukrainie wzrasta

Jak podają Kresy24 ( https://kresy24.pl/czesc-deputowanych-z-partii-sluga-ludu-sprzeciwilo-sie-powolaniu-rady-konsultacyjnej-z-oddzielnymi-rejonami-obwodow-donieckiego-i-luganskiego/ ) na podstawie TB, UNIAN, https://apostrophe.ua/:

„Kilku deputowanych z partii „Sługa ludu” wydało dzisiaj wspólne oświadczenie w sprawie konieczności przestrzegania interesu Ukrainy w negocjacjach z Rosją. Tekst oświadczenia na ich stronach na Facebooku opublikowali deputowani „Sługi ludu” Ołeksandr Tkaczenko, Bogdan Jaremienko, Jegor Czerniew i Nikita Poturajew”.

„Przypomnijmy chodzi o wczorajsze ustalenia zawarte podczas spotkania Trójstronnej Grupy Kontaktowej w Mińsku, z udziałem dyrektora Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrija Jermaka i zastępcy szefa Administracji Prezydenta Rosji Dmitrija Kozaka, które dotyczą utworzenia w ramach tej grupy Rady konsultacyjnej ds. kwestii politycznych.

„Podzielamy obawy opinii publicznej z ciągłymi oświadczeniami różnych urzędników na temat możliwości wznowienia dostaw wody do okupowanej Autonomicznej Republiki Krymu; z niedopuszczalnymi stwierdzeniami, że we wschodniej Ukrainie ma miejsce konflikt wewnętrzny itp. Nie możemy także nie zauważyć decyzji zatwierdzonej przez przedstawicieli Ukrainy w ramach Trójstronnej Grupy Kontaktowej w sprawie utworzenia Rady konsultacyjnej w ramach podgrupy politycznej Trójstronnej Grupy Kontaktowej ” – czytamy w oświadczeniu.

Deputowani zwracają uwagę na to, że alarmujący jest fakt, iż do mającej powstać Rady konsultacyjnej wejdą na równych prawach przedstawiciele Ukrainy i Oddzielnych Rejonów Obwodów Donieckiego i Ługańskiego, które należą do Ukrainy.

„Wbrew ustawodawstwu Ukrainy na czasowo okupowanym terytorium Ukrainy, władzę uzurpują organy okupacyjne władz Federacji Rosyjskiej. W związku z tym ustawodawstwo ukraińskie uniemożliwia uznanie w jakiejkolwiek formie jakichkolwiek organów tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej, Donieckiej Republiki Ludowej, Oddzielnych Rejonów Obwodów Donieckiego i Ługańskiego itp. Wszelkie negocjacje dotyczące ochrony praw i interesów obywateli Ukrainy, a także zaprzestania zbrojnej agresji, muszą być prowadzone wyłącznie z Federacją Rosyjską i jej przedstawicielami. Legalność przedstawicieli tak zwanego ORDŁO będzie można uznać tylko wtedy, gdy zostaną oni uznani przez władze naszego państwa” – stwierdzono w oświadczeniu.

W związku z tym deputowani z partii „Sług ludu” zaapelowali do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego o potrzebę pouczenia przedstawicieli Ukrainy w Trójstronnej Grupie Kontaktowej i wszystkich ukraińskich negocjatorów „o trzymaniu się ram ustawodawstwa Ukrainy i niedopuszczeniu do realizacji zapowiedzianych decyzji dotyczących utworzenia Rady konsultacyjnej co do sposobu i formy, które nie znajdują poparcia narodu ukraińskiego, są sprzeczne z obowiązującym ustawodawstwem państwa i interesów narodowych”.

„Wzywamy również prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego do zobowiązania delegacji ukraińskiej do regularnych konsultacji i informowania Rady Najwyższej Ukrainy o dezycjach i stanie negocjacji” – oświadczyli deputowani.

Oświadczenie poparło 26 deputowanych „Sługi ludu”.

Wieczorem deputowany tej partii, Nikita Poturajew poinformował, że wraz z grupą kolegów udał się Kancelarii Prezydenta Ukrainy na konsultacje w sprawie wspólnego apelu do prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.”

Jak widać nie ma nawet wewnątrz „Sługi ludu”, chęci do pokojowego zakończenia polityczno-3etnicznego konfliktu zbrojnego na Ukrainie. Coraz większa grupa Ukraińców woli wyprzeć fakt prowadzenia wojny przeciw swoim współobywatelom, i w nieskończoność udawać ofiary „obcej agresji z ich strony”. Widocznie nawet członkowie partii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, wolą pozostać skażeni postbanderowską składową ideologii „Rewolucji Godności”.

Post-majdanowa Ukraina wyraziła zgodę na „formułę Steinmeiera”

Dwie pieśni kojarzące się z „Revolução dos Cravos” czyli upadkiem Estado Novo. Oby ten sam los spotkał „Post-majdanową”, zaś narodziła Republika Ukrainy.

José ‚Zeca’ Afonso – „Grândola, Vila Morena”
https://www.youtube.com/watch?v=gaLWqy4e7ls

Ermelinda Duarte – „Somos livres”
https://www.youtube.com/watch?v=3QiDFAw_rW8

PRL-PiS

PiS konsekwentnie wznosi gmach narodowo-konserwatywnej hegemonii politycznej. Prace trwają na wielu polach – w imię katolickiego szariatu wprowadza się kontrolę rozrodu i ogranicza prawa reprodukcyjne kobiet. Jedyna akceptowana wersja patriotyzmu to szowinizm i ksenofobia okraszone odpustową tandetą tekstylną, polityka historyczna brutalnie ruguje z pamięci i programu edukacji bohaterów walki o równość, brunatny nacjonalizm staje się miarą cnoty i cenionej postawy obywatelskiej, a polskość – rasowo-etnicznie rozumianą wyjątkowością; prawo do inwigilacji – koniecznością wymuszoną względami bezpieczeństwa, media publiczne – narzędziem tworzenia lęków i uległości wobec władzy, szkoła – fordowską linią produkcyjną, z której do społeczeństwa zjeżdżać mają agresywni ignoranci z Wielką Polską i nienawiścią na mordach.

Opozycję należy marginalizować i tępić za pomocą resortów siłowych, posłusznej prokuratury, IPN-u, oraz najnowszej zdobyczy – Trybunału Konstytucyjnego. Jednym z pierwszych testów tego ostatniego będzie delegalizacja Komunistycznej Partii Polski, którą właśnie zapowiedział resort sprawiedliwości. Obecnie prowadzona jest analiza, która niebawem zakończy się wnioskiem Prokuratora Generalnego do TK o stwierdzenie zgodności celów i działalności KPP z ustawą zasadniczą.

Trudno sobie wyobrazić, by opanowane przez ludzi Jarosława Kaczyńskiego gremium stwierdziło, że nie ma przesłanek ku delegalizacji. Nie o prawdę i rzetelną analizę praktyki politycznej i pryncypiów KPP tutaj chodzi. Fakty nie mają znaczenia, choć przemawiają one na korzyść liczącego obecnie ok. 500 członków ugrupowania. Podczas swojej 15-letniej aktywności partia nie przeprowadziła choćby jednej akcji, której cele i metody można by określić jako zmierzające do ustanowienia totalitarnego porządku. Nie zanotowano również żadnego aktu przemocy ze strony KPP, ani jednej ulicznej bijatyki z policją czy innych działań przeciwko porządkowi publicznemu. Komuniści zajmowali się pielęgnowaniem pamięci o wspólnej walce żołnierzy polskich i radzieckich przeciwko nazistom, krytykowali sojusz z amerykańskimi imperialistami, wyrażali poparcie dla Kaddafiego, Assada, Łukaszenki i kilku innych słabnących reżimów. Na ich stronie internetowej można zobaczyć symbol ruchu robotniczego – sierp i młot, twarz Lenina i hasło „robotnicy wszystkich krajów, łączcie się”. Komu zagraża ta grupa działaczy robotniczych? Nikomu. Nawet PiS-owi. Jasne jest, że katoprawicy nie chodzi o likwidację zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego, bo trudno mówić o takowym ze strony kilkuset nostalgików. Ekipa Kaczyńskiego jest również świadoma, że potencjał rozwojowy KPP w obecnych warunkach, gdy radykalna lewica jest zatomizowana i pogrążona w marazmie, a spojrzenia pełne nadziei skierowane są raczej w kierunku Partii Razem – delikatnie zwyżkującej socjaldemokracji, jest raczej zerowy. Jaki jest więc cel tej rozgrywki?

To wysłanie społeczeństwu sygnału – w naszym państwie nie ma miejsca na lewicę, zaczynamy proces jej demontażu. Działaczy należy pozbawić resztek morale i wytworzyć w nich przekonanie, że to, co robią i wartości, którymi się kierują – są nie tylko niemożliwe do osiągnięcia, ale wręcz nielegalne. PiS chce wtrącić nas do kryminału, a na pierwszy ogień wziął tych, którzy nie znajdą szerokiego grona obrońców, a jednocześnie stanowią łatwy obiekt do szczucia. KPP nosi w nazwie komunizm, a każdy młody patriota przecie wie, że „dobry komunista to martwy komunista”. Strzałów w potylicę, dołów z wapnem czy skierowania do obozów pracy działacze KPP na razie nie muszą się obawiać, jednak w legalnym życiu politycznym nie ma być dla nich miejsca. To również sygnał dla popierającego PiS antykomunistycznie rozpalonego segmentu społecznego – mamy w Polsce problem z komunistami, zróbmy z nimi porządek. Straszak w postaci uchodźców może przecież niedługo się znudzić, a patriotyczna czerń – bandyci z celtykami i stadionowi troglodyci, potrzebują przecież nowych obiektów nienawistnych westchnień.

To dopiero początek. Po eliminacji KPP pod lewą ścianą znajdą się inne ugrupowania socjalistyczne – PPS, Pracownicza Demokracja, Socjaliści, z którymi PiS powinien poradzić sobie równie szybko. Możliwe jednak, że postanowi na razie im odpuścić, przechodząc do zawołania „ścinamy wysokie drzewa”. Pod topór pójdą więc większe podmioty – Krytyka Polityczna – no przecież to gniazdo marksizmu, zatruwające młodzież z wielkich miast i środowisko akademickie, OPZZ – związek, który kolaborował z komuną, SLD – komuna najpierwszego sortu, no i oczywiście wilk, który przybrał owczą skórę – Partia Razem – również marksistowsko-genderowskie zło w przyjemnym fioletowym opakowaniu. Warto się zatrzymać przy tym ugrupowaniu.

Jego działacze i działaczki konsekwentnie odmawiają zajęcia stanowiska w sprawie delegalizacji KPP. Żaden z niech nie zgodził się na zacytowanie. Nieliczni zdobywają się się na delikatne wyrazy solidarności, inni wręcz cieszą się z agonii „totalitarystów”, którzy według nich działają niezgodnie z konstytucją. Ci ostatni budzą we mnie największą odrazę. Powtarzanie klisz języka propagandy rodem z Czarnej Księgi Komunizmu, jakoby komunizm był ideologią immanentnie i nierozerwalnie związaną z totalitaryzmem świadczy o brakach w wykształceniu i kwalifikuje do politycznego zsypu. Ale nawet im nie życzę bycia zdelegalizowanym przez PiS, choć oni chcieliby tego dla komunistów. Partia Razem naiwnie wierzy, że umiarkowany język i odcinanie się od radykalizmów to gwarancja spokoju i trwania w ramach zasad wyznaczonych przez PiS. Tak jednak nie będzie, dlatego że dla inspektorów z IPN i prokuratorów Ziobry nie ma odcieni szarości. Wszelkie lewicowe organizacje są wrogie i wobec nich obowiązuje kalendarz egzekucji. Zapis na późniejszy termin jest dość słabym pocieszeniem, proszę fioletowych przyjaciół.

Co i z kim możemy zrobić w momencie, gdy prawicowa ekstrema przyszła właśnie po komunistów, a największa lewicowa siła zatyka uszy, nie chcąc usłyszeć pierwszego wersu z pastora Niemöllera? Jakby to powiedziała Róża Luksemburg – należy działać szybko. Krzepiącym akcentem są wypowiedzi rzeczniczki prasowej SLD Anny Marii Żukowskiej, która napisała, że „Sojusz Lewicy Demokratycznej nigdy nie przyklaśnie zamykaniu ust siostrzanym – nawet, jeśli to ideowo dalekie kuzynki – partiom lewicowym” oraz zapowiedziała aktywny sprzeciw jej partii przeciwko zapędom Ziobry. Interwencję u władz OPZZ zapowiedział również doradca tej centrali Piotr Szumlewicz. Na uznanie zasługuje również postawa działaczy Pracowniczej Demokracji czy Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, którzy również nie zamierzają przypatrywać się bezradnie, jak PiS rozpoczyna demontaż lewicy w Polsce. Portal strajk.eu oczywiście przyłącza się do formującej się koalicji w obronie wolności słowa. Konieczne jest jednak stworzenie szerszego frontu przeciwko ograniczaniu swobody działalności partii politycznej i kryminalizacji lewicowych poglądów. Obowiązkiem każdego demokraty dzisiaj jest stanięcie po stronie Komunistycznej Partii Polski. W tej rozgrywce nie chodzi bowiem o ochronę jednej partii. To walka o demokratyczne państwo. Zagrożony jest jego fundament – polityczny pluralizm, a jego redukcja rozpoczyna się właśnie od uderzenia w komunistów.

źródło : http://www.sld.org.pl/aktualnosci/20329-piotr_nowak_na_portalu_strajk.html

Głos Nadziei dla Ukrainy

„Złota myśl” „Bohaterki Ukrainy” (tytuł oficjalny) Nadieżdy Sawczenko, deputowanej Rady Najwyższej Ukrainy o tzw. bojcach ATO…

Czyli po wydarzeniach 9 maja tego roku okazało się że tzw. bojcy ATO, to nie żadni ‚heroje” oraz „kwiat narodu”, a bydło i odpadki, które pojechały na Donbas żeby mordować swoich za pieniądze, albo żeby nie siedzieć w więzieniach. Dla których cudze życie nic nie jest warte i którzy walczyli w interesie oligarchów. Siły Zbrojne Ukrainy złamały złożona przez siebie przysięgę, która nakazywała im bronić własny naród. „Zapamiętajcie jedno, wy nigdy nie będziecie nigdy bohaterami, a naród wam tego nigdy nie wybaczy”…

za https://adnovumteam.wordpress.com/2017/05/11/wojna-domowa-na-ukrainie-11-05-2017r-805-dzien-od-nowego-rozejmu/

Źródło oryginalne : https://vk.com/hadiyasavchenko?w=wall296117298_2894%2Fall

Prawdziwa pretensja Arabów do Żydów

Jako Arabowie jesteśmy mistrzami w żądaniu, by respektowano nasze prawa człowieka, przynajmniej wtedy, kiedy żyjemy w demokracjach liberalnych, takich jakie są w Ameryce Północnej, Europie i Izraelu. Ale co z naszym respektowaniem praw człowieka innych ludzi, szczególnie Żydów?

W maju 1948, jordański Legion Arabski wygnał wszystkich – około 2000 – Żydów, którzy mieszkali na Starym Mieście Jerozolimy, a następnie zamienił Dzielnicę Żydowską w ruinę

Kiedy analizujemy naszą postawę wobec Żydów, zarówno w historii, jak obecnie, widzimy, że koncentruje się ona na odmawianiu Żydom najbardziej fundamentalnego prawa człowieka, prawa, bez którego wszystkie inne prawa są nieistotne: prawa do istnienia.

Prawo do istnienia na Bliskim Wschodzie przed 1948 r.

Antysyjoniści często powtarzają twierdzenie, że przed powstaniem nowoczesnego Izraela Żydzi mogli żyć w pokoju na Bliskim Wschodzie i że właśnie ustanowienie Izraela stworzyło wrogość arabską wobec Żydów. Jest to kłamstwo.

Zanim powstał nowoczesny Izrael, napisał historyk Martin Gilbert: „Żydzi mieli podrzędny status zimmi, który, mimo że dawał im prawo wyznawania własnej wiary, poddawał ich dokuczliwym i upokarzającym restrykcjom w życiu codziennym”. Jak napisał inny historyk, G.E. von Grunebaum, Żydów na Bliskim Wschodzie “spotykała długa lista prześladowań, arbitralnych konfiskat mienia, prób przymusowego nawracania się lub pogromów”.

Prawo do istnienia jako niepodległe państwo

Syjonizm wynikł z potrzeby Żydów, by być panami własnego losu; by mogli przestać być ofiarami dyskryminacji lub masakr po prostu za to, że są Żydami. Brytyjczycy zaakceptowali i formalnie uznali ten projekt i Liga Narodów dała im mandat nad Palestyną. Świat arabski jednak nigdy nie zaakceptował tego uznania, sformułowanego przez Wielką Brytanię w Deklaracji Balfoura w 1917 r. i nigdy nie zaakceptował planu podziału zaaprobowanego przez Narody Zjednoczone w 1947 r., który uznawał prawo Żydów do własnego państwa.

Wynikiem arabskiej odmowy zaakceptowania prawa do istnienia państwa żydowskiego, prawa, które ma większe międzynarodowe imprimatur prawne niż prawo do istnienia jakiegokolwiek innego państwa, było kilka wojen, poczynając od wojny o niepodległość 1948-1949. Świat arabski nadal nie akceptuje państwa żydowskiego jakiejkolwiek wielkości i kształtu. Nawet Egipt i Jordania, które podpisały traktaty pokojowe z Izraelem, nie akceptują Izraela jako państwa żydowskiego i nadal propagują antysemicką nienawiść do Izraela.

Prawo do istnienia w Gazie, na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie

W 2005 r. Izrael ewakuował wszystkich swoich żołnierzy i wszystkich żydowskich mieszkańców z Gazy w nadziei, że przynajmniej na jednym froncie przyniesie to pokój i pozwoli Strefie Gazy – uwolnionej od Żydów, na rozkwit w arabską Riwierę lub drugi Singapur, a może i na posłużenie jako model dla Zachodniego Brzegu. Eksperyment poniósł sromotną porażkę. W tym wypadku Żydzi dobrowolnie zrezygnowali ze swojego prawa do istnienia na pewnym obszarze, ale niestety, Palestyńczycy w Gazie nie potraktowali tego jako okazji do pokoju, ale jako znaku, że jeśli będą nadal strzelać do Żydów, to oni odejdą – a więc strzelajmy.

Wśród syjonistów jest wiele opinii w sprawie Zachodniego Brzegu. Te opinie obejmują pełen wachlarz: od całkowitego, jednostronnego wycofania się, podobnie jak w Gazie, do całkowitego anektowania (z wieloma opcjami pomiędzy). Chwilowo przeważa status quo bez żadnych konkretnych planów na przyszłość.

Wszyscy jednak wiedzą, mimo zdradzieckiego UNESCO, które przepisuje na nowo historię, że zanim ten kawałek ziemi nazywał się Zachodnim Brzegiem, przez ponad dwa tysiące lat nazywał się Judea i Samaria.

Wszyscy wiedzą, że w Hebronie jest tradycyjne miejsce pochówku biblijnych Patriarchów w Jaskini Patriarchów, i że uważane jest za drugie najświętsze miejsce w judaizmie. Każdy rozsądny człowiek wie, że Żydzi powinni mieć niekwestionowane prawo istnienia na tej ziemi, nawet jeśli jest ona pod jurysdykcją arabską lub muzułmańską. Niemniej wszyscy wiedzą także, że żadna władza arabska nie jest w stanie, ani nie jest chętna obronić bezpieczeństwa Żydów żyjących pod jej jurysdykcją przed antysemicką nienawiścią, jaka emanuje ze świata arabskiego.

Wschodnia Jerozolima, która została odcięta od reszty Jerozolimy przez królestwo Jordanii podczas wojny o niepodległość, jest częścią Jerozolimy i zawiera Wzgórze Świątynne, najświętsze miejsce Żydów. Żydzi mieszkali na Starym Mieście w Jerozolimie aż do czasu, kiedy zostali poddanie czystce etnicznej przez Jordanię w wojnie 1948-1949.

Chociaż w przeszłości Izrael dwukrotnie – najpierw za premiera Ehuda Baraka, a potem za premiera Ehuda Olmerta – oferował Wschodnią Jerozolimę jako część państwa palestyńskiego, nie jest prawdopodobne, by ta oferta została powtórzona. Żydzi wiedzą, że znaczyłoby to nową czystkę etniczną, która odmówiłaby Żydom prawa istnienia na tym kawałku ziemi, gdzie to prawo jest dla nich ważniejsze niż gdziekolwiek indziej.

Prawo istnienia na Bliskim Wschodzie obecnie

Podczas izraelskiej wojny o niepodległość Żydzi zostali wyczyszczeni etnicznie z Gazy, Zachodniego Brzegu i Wschodniej Jerozolimy, a w latach, które nastąpiły, także z reszty świata arabskiego.

Dzisiaj wrogowie Izraela, a wielu z nich to Arabowie, kwestionują jego prawo do istnienia, a więc prawo Żydów do istnienia, na dwóch frontach: groźbą unicestwienia jądrowego i unicestwienia przez zduszenie demograficzne.

Islamistyczny reżim Iranu powtarzał wielokrotnie swoje zamiary zniszczenia Izraela przy użyciu broni jądrowej. Na wypadek, jeśli Iran nie odniesie „sukcesu”, tak zwany ruch „propalestyński”, włącznie z ruchem Bojkot Dywestycje, Sankcje (BDS) ma inny plan zniszczenia państwa żydowskiego: jedno państwo z wymuszonym „powrotem” wszystkich potomków uchodźców palestyńskich. Odmowa prezydenta Mahmouda Abbasa i jego poprzednika, Jasera Arafata, zaakceptowania rozwiązania w postaci dwóch państw, jakie im przedstawiano, jest częścią tego planu.

Prawo do istnienia gdzie indziej

Antysyjoniści twierdzą, ze Żydzi są imperialistami na Bliskim Wschodzie, tak jak byli Brytyjczycy i Francuzi, i podobnie jak oni, powinni powrócić tam, gdzie przynależą. Ta analogia, oczywiście, jest fałszywa: Żydzi mają dłuższą historię na Bliskim Wschodzie niż muzułmanie lub Arabowie.

Czy miejsce Żydów jest w Europie, która zaledwie kilkadziesiąt lat temu próbowała zabić wszystkich Żydów, mężczyzn, kobiety i dzieci? Czy miejsce Żydów jest w Ameryce Północnej, gdzie jeszcze kilkaset lat temu nie było żadnych Europejczyków, a tylko Indianie?

Mówienie, że Żydzi “należą” do takich miejsc nie ma nic wspólnego z rzeczywistością; jest to po prostu wygodne twierdzenie dla antysyjonistów.

Żydzi nie poddadzą się

Jako Arabowie, skarżymy się, bo Palestyńczycy czują się upokorzeni przechodząc przez izraelskie punkty kontrolne. Skarżymy się, bo Izrael buduje na Zachodnim Brzegu bez pozwolenia Palestyńczyków i skarżymy się, bo Izrael ośmiela się bronić przed palestyńskimi terrorystami. Jak wielu z nas jednak zatrzymało się na chwilę, by pomyśleć, jak doszło do takiej sytuacji? Jak wielu z nas ma odwagę przyznać, że rozpoczynanie wojny za wojną przeciwko Żydom, by odmówić im prawa do istnienia i odmawianie przyjęcia każdego rozsądnego rozwiązania konfliktu, doprowadziły to obecnej sytuacji?

Nasze przesłanie dla Żydów przez całą historię, a szczególnie od czasu, kiedy mają czelność rządzić się sami, było jasne: nie możemy tolerować samego waszego istnienia.

Niemniej Żydzi żądają prawa do istnienia i to do istnienia jak równi na ziemi, gdzie istnieli i do której należeli przez ponad trzy tysiące lat.

Ponadto, odmawianie ludziom prawa do istnienia jest zbrodnią o niewyobrażalnych proporcjach. My, Arabowie, udajemy, że nasz brak respektu dla prawa Żydów do istnienia, nie jest przyczyną konfliktu między Żydami a nami. Wolimy twierdzić, że konflikt jest o „okupację” i „osiedla”. Oni widzą, co radykalni islamiści robią teraz chrześcijanom i innym mniejszościom, które także były na Bliskim Wschodzie przez tysiące lat zanim muzułmański Prorok Mahomet w ogóle się urodził: Jazydzi, Kurdowie, chrześcijanie, Koptowie, Asyryjczycy, Aramejczycy i wiele innych. Gdzie są teraz te rdzenne ludy Iraku, Syrii i Egiptu? Czy żyją swobodnie, czy też są prześladowane, wyganiane ze swoich historycznych ziem, masakrowane przez islamistów? Żydzi wiedzą, że taki byłby ich los, gdyby nie mieli własnego państwa.

Prawdziwą pretensją Arabów wobec Żydów jest to, że istnieją. Chcemy, by Żydzi albo zniknęli, albo byli podporządkowani naszym kaprysom, ale Żydzi odmawiają nagięcia się do naszej bigoterii i nie przekonują ich ani nasze groźby, ani nasze oszczerstwa.

Kto przy zdrowych zmysłach może ich za to winić?

Fred Maroun

Pochodzący z Libanu Kanadyjczyk. Wyemigrował do Kanady w 1984 roku, po 10 latach wojny domowej. Jest działaczem na rzecz liberalizacji społeczeństw Bliskiego Wschodu.

The Arabs’ Real Grievance against Jews

Gatestone Institute, 7 maja 2016

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Źródło : http://izrael.org.il/opinie/4879-prawdziwa-pretensja-arab%C3%B3w-do-%C5%BCyd%C3%B3w.html

Nielegalność izraelskich osiedli w świetle prawa międzynarodowego

Izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu są przedmiotem niezliczonych kontrowersji i nieustannie powtarzanych twierdzeń o ich nielegalności. Eugene Kontorovich, amerykański prawnik, wybitny specjalista w dziedzinie prawa międzynarodowego analizuje prawne aspekty tej kwestii. Poniżej publikujemy edytowany zapis tego wykładu.

Dzień dobry. Nazywam się Miriam Malman, wielu z was mnie już zna, jestem profesorem w Maxwell, jestem również stowarzyszona z INSCIP (Instytutem Bezpieczeństwa Narodowego i Antyterroryzmu).

Dzisiejsze spotkanie jest częścią serii wykładów finansowanych przez rodzinę Carol Becker, która jest z nami dzisiaj i której dziękujemy za popieranie naszej instytucji i naszego programu.

Jest to seria wykładów o bezpieczeństwie na Bliskim Wschodzie i mamy dziś przyjemność gościć profesora Eugene Kontorovicha, profesora prawa z Northwestern University. Studiował na University of Chicago. Jego badania są interdyscyplinarne, obejmują szereg dziedzin prawa i ekonomi: głównie prawo konstytucyjne i prawo międzynarodowe

Ma wielostronicowe CV z różnymi artykułami i pracami. Jest specjalistą w dziedzinie analiz kosztów transakcji, prawa cywilnego, prawa konstytucyjnego. Jest wiodącym ekspertem polityki morskiej, choć nie będzie o tym mówił dzisiaj. Jeśli was to interesuje, pisze właśnie książkę dla Harvard University Press pod tytułem Sprawiedliwość na morzu. Był biegłym w wielu sprawach dotyczących stosunków zagranicznych, zeznawał przed Kongresem, wykładał w USA i za granicą. To jest jego praca.

Ale w czasie wolnym pisuje także do „Washington Post”, gdzie ma stałą kolumnę i jego teksty rozchodzą się szeroko w USA i za granicą. Tam też pisał obszernie o legalności osiedli izraelskich i o prawnych aspektach antyizraelskiego bojkotu. Jeśli ich nie czytaliście, ma dwa posty na swoim blogu opublikowane w zeszłym tygodniu, o stanowisku administracji Obamy vs. Kongresu w kwestii przeciwstawiania się bojkotowi Izraela.

Nie musisz być absolwentem prawa, by rozumieć to, co pisze Eugene. Pisze jasno i bardzo dobrze. Dał niesłychany wkład w dyskurs i debatę tak na uniwersytetach, jak również wśród decydentów. Dzisiaj będzie mówił o kwestiach prawnych w Izraelu i Palestynie, o granicach Izraela i prawie międzynarodowym. Będzie mówił około 40 minut a potem będzie czas na pytania.

***

Dziękuję wszystkim za przybycie, dziękuję państwu Beckerom za sponsorowanie tego wykładu. Niewiele kontekstów geopolitycznych jest w dyskusjach publicznych tak przesyconych terminologią prawniczą, jak konflikt izraelsko-arabski, nazywany izraelsko-palestyńskim. Publiczna dyskusja o obecności Izraela na Zachodnim Brzegu, na Wzgórzach Golan jest niemal zawsze połączona z interpretacją prawną.

„Izraelska okupacja jest nielegalna; izraelskie osiedla są nielegalne.”

Przeanalizujemy prawne podstawy tych twierdzeń. Rozpakujemy je i popatrzymy, jakie są źródła prawa istotnego dla statusu prawnego obecności Izraela na tych terytoriach, zarówno militarnej, jak cywilnej i popatrzymy na wiążące źródła prawa międzynarodowego.

Czytacie w gazetach, słyszycie w radiu stwierdzenie „osiedla są nielegalne” ale właściwie nigdy nie ma omówienia, jakie są te międzynarodowe postanowienia prawne lub normy, które powodują tę domniemaną nielegalność. Zbadamy zatem, co na ten temat mówią wiążące teksty prawa międzynarodowego. Prawo międzynarodowe nie jest całkiem takie samo jak normalne prawo państwowe. Pytanie brzmi: czym jest prawo międzynarodowe i skąd się bierze? Ważne jest stwierdzenie na początku, że nie wszystko, co ma roszczenia prawne lub dotyczy spraw regulowanych prawem i brzmi międzynarodowo, jest źródłem prawa międzynarodowego.

Weźmy rezolucje Zgromadzenia Ogólnego. To bardzo międzynarodowe! To jest ONZ! Często wygłasza się tam twierdzenia prawne: to jest legalne, to jest nielegalne. Czy są one źródłem prawa międzynarodowego? Są istotne dla zrozumienia, co politycy uważają za prawo międzynarodowe. Ale same nie są aktami legislacyjnymi nie są źródłem zobowiązań prawnych. Dlaczego? Ponieważ Organizacja Narodów Zjednoczonych i jej Zgromadzenie Ogólne zostało stworzone przez traktat, a ten Traktat definiuje kompetencje Zgromadzenia Ogólnego i jedyną wiążącą moc mają ich postanowienia o własnym budżecie (z tych kompetencji poprawnie korzystają).

Nie mają jednak możliwości stanowienia prawa międzynarodowego. Kraje założycielskie im tego wyraźnie nie dały.

Jaką więc siłę ma Zgromadzenie Ogólne? Rezolucje? Porównałbym to do rezolucji jednej izby Kongresu Stanów Zjednoczonych. Izba Reprezentantów uchwala rezolucję. Ale nie jest to wiążące prawo. Dlaczego nie? Skąd wzięła się Izba Reprezentantów? Z postanowień Konstytucji USA. I według nich potrzeba pewnego procesu, dla którego sama Izba Reprezentantów nie wystarcza.

To dlaczego uchwalają te rezolucje? Bo są politykami i lubią, kiedy ludzie wiedzą, co myślą. Zgromadzenie Ogólne też lubi, jak ludzie wiedzą, co myślą, ale nie jest to źródło prawa międzynarodowego. Prawo międzynarodowe pochodzi z traktatów wyrażonych przez zobowiązania krajów i z drugiej postaci prawa nazywanego prawami zwyczajowymi, co oznacza powtarzający się sposób zachowania się krajów, powszechny, niemal uniwersalny, co może tworzyć reguły, które stają się ogólnymi regułami, stosowanymi wobec wszystkich. Jest nieco trudniej je zidentyfikować.

Oglądając kwestię granic Izraela przez pryzmat prawa międzynarodowego nie będziemy interesować się tym, kto był tam pierwszy, ani kto chce tam być, ani żadnym innym rodzajem dezyderatów normatywnych. Zaczynamy od kwestii współczesnych, a więc na Bliskim Wschodzie od 1917 roku.

Do 1917 r. nie ma sporu co do statusu tego obszaru. To jest geograficznie obszar od południowego Libanu, przez to, co obecnie jest Izraelem, Zachodnim Brzegiem i Gazą, i to było pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Było suwerennym terenem Imperium Osmańskiego. Czy było to sprawiedliwe? Przyjemne? Nie tym się zajmujemy.

Gdybyście zapytali kogokolwiek w 1917 r., do kogo to należy? Wszyscy zgodziliby się. Nie powiedzieliby: do Izraelczyków, nie powiedzieliby: do Palestyńczyków, nie powiedzieliby: do Żydów, nie powiedzieliby: do Arabów. Powiedzieliby: do Turków osmańskich. To był podział administracyjny. Sandżaki i wilajety były osmańskimi okręgami.

W 1917 Imperium Osmańskie, jak i inne imperia, rozpadło się. Upadło po przegranej w Pierwszej Wojnie Światowej. Przegrało z Brytyjczykami i Francuzami, którzy teraz okupowali terytoria Imperium Osmańskiego.

Po Pierwszej Wojnie Światowej, większość krajów świata, włącznie ze zwycięskimi mocarstwami, ale i Turcją też, na mocy traktatu stworzyła nową organizację o nazwie Liga Narodów. Traktat jest formą prawa międzynarodowego. Liga Narodów dostała swoje uprawnienia na mocy traktatu, podpisanego przez odpowiednie mocarstwa i zwanego Kartą Ligi Narodów.

Karta Ligi Narodów dała Lidze Narodów rozmaite zadania. Jednym z nich był nadzór nad systemem budowania państw na byłych terytoriach kolonialnych Austro-Węgier, Niemiec i ich kolonii w Afryce – i Imperium Osmańskiego. Zamiast wzięcia tych terenów przez zwycięskie mocarstwa jako swojej własności, mieli nadzorować je na drodze do niepodległości i to nazywa się systemem mandatów.

Mandat był systemem, dzięki któremu Liga Narodów nadzorowała tworzenie nowych państw narodowych z byłej własności Imperium Osmańskiego.

Liga Narodów dała mandat Wielkiej Brytanii dla Palestyny, jak nazywano ten region. Obszar zwany Palestyna obejmował wszystkie tereny, które dziś nazywamy Izraelem, Gazą i Zachodnim Brzegiem oraz to (Kontorovich pokazuje na mapie Jordanię – M.K.) To było znane jako Palestyna. Palestyna miała stać się państwem narodowym pod nadzorem Brytyjczyków.

Mandat Ligi Narodów stanowił, że to państwo narodowe ma być użyte na siedzibę narodową narodu żydowskiego. To orzekła Liga Narodów. A dlaczego ma to być siedziba narodowa narodu żydowskiego? Bo stamtąd pochodzą. Z powodu ich historycznego związku z nią. Jest to „zrekonstruowanie siedziby narodowej”, powiedziała Liga Narodów.

Co to znaczy „siedziba narodowa dla narodu żydowskiego?” Jakie prawa dawała Liga Narodów narodowi żydowskiemu na tym terytorium? Odpowiedź brzmi: żadnych konkretnych praw. Mandat Ligi Narodów nie dawał Żydom żadnych praw politycznych

ani praw rządzenia lub kontrolowania Palestyny. Dali tylko jedną konkretną, specjalną koncesję Żydom, która znajduje się w artykule 6 Mandatu i teraz po raz pierwszy zobaczymy słowo „osiedle”.

Tym, na co mandat Ligi Narodów pozwala Żydom, jest przyjazd do Palestyny. Osmanowie mieli bardzo restrykcyjne w zasadzie prohibicyjne zasady imigracji. Nie pozwalali na żydowską imigrację do Palestyny. Nie pozwalali Żydom na kupowanie ziemi w Palestynie. Mandat Ligi Narodów usuwał te restrykcje. Znieśli te restrykcje i Żydzi dostali pozwolenie na imigrację do Palestyny. Na kupno tam ziemi, i na „osiedlanie się”.

Mandat Ligi Narodów mówi o żydowskich osiedlach w Palestynie. Jako cel, jako coś dozwolonego. Jako coś, na co Brytyjczycy mieli pozwolić i do czego mieli zachęcać. Większość ludzi, jeśli kiedykolwiek słyszeli o mandacie Ligi Narodów – większość, oczywiście, przeżywa życie nie wiedząc o żadnym mandacie Ligi Narodów – ci którzy słyszeli, to słyszeli o tym mandacie Ligi Narodów. Wydaje się więc, że to jakiś dziwaczny przypadek historyczny. Liga Narodów stworzyła siedzibę narodową dla narodu żydowskiego. Specjalne względy, ale Mandat Palestyny był jednym z licznych mandatów ustanowionych przez Ligę Narodów na Bliskim Wschodzie. Cały nowoczesny Bliski Wschód powstał z systemu mandatowego. Syria była mandatem francuskim. Liban był kolejnym mandatem francuskim. Irak był innym mandatem brytyjskim, Mandatem Mezopotamii. Nie był to więc specjalny wyjątek. Cała mapa Bliskiego Wschodu jest konsekwencją równoczesnego systemu mandatów.

Co ciekawe, Mandat Palestyny był wówczas najmniej kontrowersyjny. Było wiele dyskusji o mandatach Syrii i Mezopotamii, bo tam była ropa. Jeśli spojrzycie na obrady Komisji Mandatowej Ligi Narodów, mandat Palestyny był rzadko wspomniany.

W Mandacie Palestyny było ważne postanowienie w Artykule 25. Stwierdza ono: „Jeśli okaże się, że administrowanie Mandatu, tak jak jest opisany został przez Ligę Narodów, jest niedogodne na całym tym terytorium, Brytyjczycy mogą go podzielić i stworzyć inne władze po drugiej stronie Jordanu – Transjordanię. Osobną jednostkę polityczną.”

Brytyjczycy natychmiast z tego skorzystali, w latach 1920., zaprosili swoich przyjaciół z Hidżaz, rodzinę Haszymidów, by rządziła tym obszarem, Transjordanią, tworząc tym Haszymidzkie Królestwo Jordanii. Od tego czasu mamy Jordanię.

Czy kiedykolwiek pada pytanie – nie sądzę, by często pojawiało się w dyskusjach na kampusie – „Czy Jordania ma prawo istnieć?” To jest pytanie stawiane czasem w odniesieniu do innych krajów na Bliskim Wschodzie, a przynajmniej w odniesieniu do jednego kraju…

Dlaczego Jordania ma tak dziwne granice, to dziwne ramię? To nie wygląda jak normalna granica. Sądzę, że powodem była linia kolejowa, która łączyła Hajfę z Mosulem. Więc dlaczego ta dziwna granica? Dlaczego to ramię? Dlaczego Jordania ma prawo istnieć? Dlaczego ma być królestwem Haszymidzkim?

Odpowiedzią na te wszystkie pytania jest jedno zdanie w mandacie Ligi Narodów w Artykule 25. Najwyraźniej akceptujemy jego postanowienia jako wiążące i zasadne, do dnia dzisiejszego, akceptujemy rzeczywistość stworzoną przez mandaty Ligi Narodów – patrz: Jordania.

To, co pozostało z Palestyny, obszar włącznie z Zachodnim Brzegiem i Gazą, jest Mandatem Palestyńskim. Mandat brytyjski wygasł w 1948 r. Brytyjczycy zakończyli mandat w 1948 r. i Izrael ogłosił niepodległość. Pytanie brzmi: jakie są granice Izraela w momencie niepodległości? I tutaj zapoznam was z ważną metodologią i z ważnym pojęciem. Nie jest to zbyt skomplikowane, ale bardzo mocne. Patrzcie, jak analogiczne kwestie były rozwiązane w sytuacjach innych niż Izrael. Czym jest prawo międzynarodowe? Prawo jest systemem ogólnych reguł, które stosują się do przyszłych spraw, a prawo międzynarodowe jest systemem zobowiązań pomiędzy krajami. Jeśli chcesz wiedzieć, jakie mają być granice kraju stworzonego na tym terytorium mandatowym, musisz spojrzeć, co dzieje się w innych sytuacjach. Istnieje bardzo silna reguła w prawie międzynarodowym, która opisuje, co dzieje się w każdej takiej sytuacji, w każdej, poza tą jedną, nazwana uti possidetis juris. A ta reguła mówi, kiedy nowy kraj jest tworzony, jakie są jego granice. Jakie są granice nowego kraju? Krajów tworzonych, bo skończyła się władza kolonialna, jak na przykład kiedy Belgowie wycofali się z Kongo, lub Francuzi z Afryki, albo kiedy rozpadł się ZSRR

kiedy Jugosławia rozpadła się. Jak ustalamy ich granice?

Bez wyraźnej reguły tworzenie nowego kraju byłoby przepisem na niekończące się wojny, bo każdy możliwy centymetr jego granicy byłby otwarty na żądania rewizji. Dlatego jest bardzo silna reguła stabilności, zwana uti possidetis juris, która mówi, że kiedy powstaje nowy kraj, jego granice są granicami ostatniej geopolitycznej jednostki administracyjnej na tym terenie.

Np. kiedy kraj wyłania się z kolonializmu, jego granice są granicami tej byłej kolonii. Nawet jeśli zostały wytyczone bez zgody ludności i często arbitralnie, jeśli służyły ekonomicznym i politycznym interesom mocarstwa kolonialnego i dzieliły plemiona, są granicami. Bo w przeciwnym wypadku wszystko byłoby do wzięcia w każdej minucie. Widzimy tę regułę stosowaną cały czas. Z pewnością ta zasada była zastosowana w przypadku każdego innego mandatu.

Żeby podać przykład z teraźniejszości: rosyjski samolot, zestrzelony niedawno przez Turków. Nie jest tak zaskakujące, że Turcy go zestrzelili. Został zestrzelony w bardzo drażliwym miejscu o nazwie Aleksandretta lub Hataj, zależnie czy jesteś Turkiem, czy Arabem. To była część Mandatu Syrii, regionu Syrii, który w latach 1930. Turcy zabrali Syrii ze swego rodzaju przyzwoleniem Francuzów. Mogło to być legalne lub nie, ale to nie ma znaczenia. Kiedy Syria zyskała niepodległość w 1943 r., jej terytorium nie obejmowało Hataj więc nie zostało uznane, że ma Hataj. Od wtedy Syria zgłasza sprzeciw wobec tureckiego panowania nad Hataj ale takie są granice. Przyjmujemy więc granice mandatowe jako wiążące.

Nawet jeśli nie były dobrym pomysłem. Kiedy Saddam Husajn najechał na Kuwejt, nie powiedział: „Najadę na Kuwejt, bo jestem złym człowiekiem i chcę więcej terytorium”. W istocie podnosił wieloletnie irackie zastrzeżenie do granicy z Kuwejtem, którego sam nie wymyślił, datuje się ono od początku niepodległości Iraku? Jak ustalono południową granicę Iraku z Kuwejtem? Brytyjczycy rządzili w okresie mandatowym. Dlaczego Irakijczycy mają być związani granicą Mandatu? Mieli b. silny argument sprawiedliwości przeciwko linii nakreślonej przez Brytyjczyków. Kuwejt jest krajem o b. małej liczbie ludności i mają około 300 mil linii wybrzeża Zatoki. Irak jest krajem z dziesiątkami milionów i mają około 30 mil wybrzeża. Twierdzili, że to niesprawiedliwe. Odpowiedź brzmiała „nie”. Sprawiedliwość nie ma znaczenia. Sprawiedliwe lub nie, granice mandatowe są granicami i cały czas tak robimy.

Najnowszy przykład. Weźmy Krym. Społeczność międzynarodowa nie uznaje rosyjskich roszczeń suwerenności nad Krymem. I pytanie brzmi: dlaczego nie? Czy to z powodu etnicznego samostanowienia? Czy ludność tam woli być częścią Ukrainy? Nie, większość woli być częścią Rosji. Nie 97%, jak powiedzieli, ale z pewnością znaczna większość. Czy dlatego, że są etnicznymi Ukraińcami? Nie, większość nie jest. Czy dlatego, że to jest neokolonialna sprawa, że jest daleko od Rosji? Nie. Czy dlatego, że to zawsze była część Ukrainy? Nie, w przeszłości na ogół Krym nie był częścią Ukrainy. Jakie więc są podstawy roszczeń ukraińskich? Bardzo proste. W latach 50. Nikita Chruszczow, sekretarz generalny partii komunistycznej, kiedy Ukraina i Rosja były rządzone z Kremla i były tylko socjalistycznymi republikami, przesunął granicę administracyjną Krymu, by włączyć go do terytorium Ukrainy. Nie pytał nikogo. Nie przeprowadził referendum. Przesunął i tyle. Ale w dniu, w którym Ukraina zyskała niepodległość, Krym był na terytorium tej jednostki administracyjnej i to jest granica nowego kraju. Kropka. Nie robimy wyjątków.

Kiedy więc Izrael został niepodległy w 1948, mimo faktu, że były proponowane rozmaite kompromisy przez Zgromadzenie Ogólne, że w 1947 r. Zgromadzenie Ogólne zasugerowało drugi podział, który nigdy nie wszedł w życie, więc te propozycje nie stały się granicami. Dlaczego? Bo Zgromadzenie Ogólne ONZ nie ma uprawnień do zrobienia czegokolwiek, nie mówiąc o ustalaniu granic i oni wiedzieli o tym. Oni nie mówili: „To są granice”, powiedzieli: rekomendujemy, by Wielka Brytania, władza mandatowa, wprowadziła propozycję kompromisową, która tak powinna wyglądać. Na co odpowiedź brzmiała: Dziękujemy za radę, to szalony pomysł i nie zrobimy tego.

Tak więc granice pozostały granicami Palestyny mandatowej i one były założonymi granicami suwerennego Izraela, kiedy stał się niepodległy.

W momencie ogłoszenia niepodległości na Izrael najechała koalicja armii arabskich, która chciała podziału tych terytoriów w stylu paktu Ribbentrop-Mołotow. To im się nie udało. Dlatego mamy dziś państwo Izrael.

Częściowo się jednak udało – dlatego mamy Zachodni Brzeg i Gazę. Zachodni Brzeg jest po prostu najdalszym miejscem najazdu wojsk jordańsko-irackich na terytorium mandatowe Palestyny. Tam ustały walki kiedy wprowadzono zawieszenie broni. Tam przestali walczyć.

Gaza była miejscem dokąd doszli Egipcjanie. Doszli dalej, ale zostali zepchnięci i stąd jest Strefa Gazy. Innymi słowy, te linie nie odpowiadają żadnym uprzednio istniejącym administracyjnym, demograficznym lub topograficznym liniom. Były to linie zawieszenia broni. A czym jest linia zawieszenia broni? Linia zawieszenia broni nie jest granicą, nie jest zmianą suwerennych granic, raczej, jak wyraźnie mówi egipsko izraelskie i jordańsko-izraelskie porozumienie o zawieszeniu broni jest tymczasowym przerwaniem walk, które nie wpływa na rzeczywiste granice geopolityczne. Tylko w tej sprawie byli zgodni.

A więc, powstała tzw. Zielona Linia – wiecie, dlaczego nazywa się Zieloną Linią?

Porozumienie o zawieszeniu ognia jest jak przerwa w meczu bokserskim. Chłopaki idą do różnych rogów, zbierają siły i wychodzą znowu do walki. Musisz więc wiedzieć, gdzie jest twój róg, bo pójdą do tego samego i się wzajem zatłuką. Więc pułkownik izraelski i pułkownik jordański spotkali się w hotelu, żeby pokazać na mapie, gdzie są ich siły. Izraelczyk miał zielony mazak i… Jordańczyk miał czarny mazak. To jest zielona linia. Innymi słowy, sama forma stworzenie tej linii pokazuje, że nie ma ona żadnej mocy prawnej i nie tworzy żadnych nowych rzeczywistości po jednej lub drugiej stronie, że jest po prostu linia, na której zatrzymały się wojska i strony chwilowo zgodziły się, by zaprzestać strzelania.

Jaki zatem był status Zachodniego Brzegu między 1948 a 1967 r.? Sądzę, że są tu dwie możliwe odpowiedzi. Pierwsza, można powiedzieć, że było to terytorium izraelskie okupowane przez Jordanię. Dlaczego izraelskie terytorium? Uti possidetis juris.

Z tego samego powodu, że była to część Mandatu Palestyny. Można też powiedzieć, że dla ustanowienia suwerenności na terytorium musisz mieć pewną początkową kontrolę nad tym terytorium. A ponieważ Izrael nie miał początkowo kontroli nad tym obszarem, nie miał doskonałej suwerenności, ale raczej roszczenie suwerenności.

Powodem, dla którego nie mogę podać różnicy między tymi dwiema definicjami, jest to, że nie ma żadnego precedensu, z którym można to porównać. Jedną rzecz powinniście wiedzieć. Kiedy ktoś mówi wam w sprawie Izraela i prawa międzynarodowego: „Prawo międzynarodowe mówi wyraźnie…” Możemy odpowiedzieć – naprawdę? Pokaż mi sprawę, z której to wnosisz. Nie ma żadnych sytuacji, w których nowoutworzone terytorium mandatowe, nowe, niepodległe terytorium mandatowe, jest natychmiast okupowane przez wiele agresywnych armii i utrzymywane pod okupacją przez pewien czas. To jest wyjątkowa sytuacja.

Prawo międzynarodowe nie jest zwartym systemem reguł, by mieć odpowiedzi na wszystko. Ale jasne jest, że okupacja terytorium palestyńskiego zaczęła się w 1948 r. przez Jordanię – ONZ nie mówiło wiele o tej okupacji – i skończyła się w 1967 r. kiedy Izrael w wojnie 6-dniowej odebrał to terytorium, jak też zajął Synaj i Wzgórza Golan.

Gdy więc Izrael odebrał te terytoria, brał terytoria, które po prostu były pod wojenną okupacją Jordanii bez uznanego prawa własności, do których Izrael już miał roszczenia własności, jeśli nie rzeczywistą suwerenność. Ujmę to w ten sposób: powiedzmy, że za 19 lat Ukrainie udaje się wygnać Rosję z Krymu. To jest science fiction, ale powiedzmy, że za 19 lat Ukrainie udaje się wygnać Rosję z Krymu. Czy powiedzielibyśmy: „Rosja była tam 19 lat. Krym jest jej. Ukraina jest okupantem”. To nie byłaby ogólna zasada.

Izrael ma więc silne roszczenie własności do tego terytorium, co prowadzi nas do kwestii osiedli. Czym są osiedla? Osiedla to żydowska cywilna obecność na tych terytoriach. Osiedla są definiowana jako żydowska populacja cywilna na terenie okupowanym przez Jordanię od 1948 do 1967 r. To jest definicja.

To znaczy, że koncepcja jest taka, iż okupacja jordańska permanentnie zmieniła charakter terytorium tak, że jakakolwiek przyszła cywilna żydowska obecność tam jest zbrodnią międzynarodową. To wydaje się sprzeczne z intuicją. I moim zdaniem jest sprzeczne. Zobaczmy, jaka jest podstawa tego argumentu prawnego.

Argument brzmi: Jordania to okupowała, jeśli Izrael kiedykolwiek ponownie to zajmuje, nie mają prawa mieć izraelskich lub żydowskich cywilów na tych terytoriach. Skąd się to wzięło? W standardowym poglądzie społeczności międzynarodowej – a jest to stanowisko większości – prawo międzynarodowe zabrania cywilom izraelskim lub żydowskim (zależnie jak opisuje się reguły) mieszkania na tym terytorium. Terytorium zdefiniowanym jako terytorium uprzednio kontrolowanym przez Jordanię.

Ludzie nazywają to: po drugiej stronie granic 1967. Ale granice 1967 nie były granicami, według porozumienia o zawieszeniu broni i zostały stworzone nie w 1967 r., ale w 1949.

Cała dyskusja o legalności tych społeczności cywilnych opiera się na jednym zdaniu z jednego traktatu, który zresztą nie używa słowa „osiedle”. Pierwszą rzeczą, jaką trzeba zrozumieć, to, że osiedle nie jest międzynarodowym terminem prawnym. To nie jest słowo z prawa międzynarodowego, to potoczne wyrażenie, zapożyczone z hebrajskiego. Ciekawe, że wybrali słowo hebrajskie. Po francusku nazywane są „koloniami izraelskimi”. A więc osiedle to słowo idiomatyczne.

IV Konwencja Genewska jest konwencją o traktowaniu cywilów podczas wojny. Dlaczego to stosuje się tutaj? O tej kwestii możemy pomówić. Artykuł 49 ma pewne postanowienia o okupacji militarnej. Wszystkie dyskusje o legalności osiedli opierają się na jednym zdaniu z tego Traktatu. Artykuł 49 paragraf 6, o którym porozmawiamy i w którym nie ma słowa „osiedla”.

Pierwszym pytaniem jest, czy Konwencja Genewska ma tu zastosowanie. Jest kilka argumentów, że Konwencja Genewska tego nie dotyczy. Przede wszystkim, jeśli jest to terytorium, do którego Izrael ma roszczenie suwerenności, no cóż, nie możesz okupować siebie samego, to dość oczywiste. Nawet jeśli to nie jest terytorium izraelskie, tekst Konwencji Genewskiej mówi, że jest to traktat między krajami, nie zaś słowo Boga. Nie stosuje się to do wszystkich rzeczy we Wszechświecie. A jako traktat między krajami stosuje się to do okupacji terytoriów krajów sygnatariuszy. Nie stosuje się do okupacji terytoriów nie-sygnatariuszy – oni nie są stronami.

Pytanie więc brzmi: czy było to terytorium Jordanii? Wygląda na to, że nie. Z pewnością, gdybyście spytali kogoś w 1966 r. odpowiedziałby, że to nie jest terytorium jordańskie, ale okupowane przez Jordanię. Niektórzy ludzie chcą powiedzieć: słuchaj, to stosuje się także do okupacji terytorium kraju, który nie jest stroną traktatu, nie jest suwerennym terytorium strony traktatu, bo to są dobre, liberalne humanitarne reguły, chcemy interpretować je szeroko, to jest jakby to było słowo Boga, może terytorium nie znaczy suwerenne terytorium, nie znaczy terytorium pod kontrolą, więc może dotyczy, bo było pod kontrolą Jordanii? Ale, jeśli konwencja ma tu zastosowanie, bo terytorium było pod kontrolą Jordanii, to z pewnością nie stosuje się dłużej, bo Izrael podpisał traktat pokojowy z Jordanią w 1994 r. A traktat pokojowy kończy stan wojny i stosowalność Konwencji Genewskiej. Postanowienia Konwencji Genewskiej o okupacji nie przeżywają traktatu pokojowego. A zatem albo to nie było terytorium Jordanii, więc konwencja nie dotyczy, albo było Jordanii, a w takim razie już dłużej nie dotyczy.

Powiedzmy jednak, że dotyczy – choć w rzeczywistości tego nie robi. Czego zabrania? „Mocarstwo okupacyjne nie może dokonywać deportacji lub przesiedlenia części własnej ludności cywilnej na terytorium przez nie okupowane”. Teraz widzicie, dlaczego używają słowa „osiedla”, „izraelskie osiedla”. Wywołuje to znacznie mniej pytań, niż gdyby używali języka postanowień, które rzekomo łamie i nazywali je „izraelskie ośrodki deportacji lub przesiedlenia”. To bowiem wywołałoby pytanie: jak byli ci ludzie przesiedleni? Kto ich przesiedlił? Jakimi środkami zostali przesiedleni?

Pierwsze pytanie brzmi: kogo dotyczą reguły Konwencji Genewskiej? Komu zabrania działań? Które działania są zabronione? Nie jest to pytanie trywialne.

(Głos z sali) Dotyczy każdego, kto jest sygnatariuszem konwencji.

Kontorovich: Każdej osoby?

(Głos z sali) Każdego suwerennego kraju.

Kontorovich: A więc mówi o mocarstwach okupacyjnych! Obowiązki według Konwencji Genewskiej są obowiązkami suwerennych sygnatariuszy. Jedyną rzeczą, którą Konwencja Genewska wyraźnie mówi, to że „Mocarstwo okupacyjne nie może deportować lub przesiedlać własnej ludności cywilnej”, a ludzie próbują to interpretować, że ludność cywilna mocarstwa okupacyjnego nie może się przeprowadzać i nie wolno jej tam wchodzić. To jednak nie jest zakaz dla cywilów z mocarstwa okupacyjnego! To jest zakaz pewnego rodzaju zorganizowanej, kolektywnej akcji demograficznej mocarstwa okupacyjnego.

Konwencja tego nie mówi… mogłaby równie łatwo powiedzieć: cywilom mocarstwa okupacyjnego nie wolno mieszkać na terytorium okupowanym i tak właśnie ludzie chcą to interpretować. Ale tego właśnie konwencja najwyraźniej nie mówi. Sformułowanie Artykułu 49:1 Konwencji Genewskiej było spowodowane niemiecką praktyką w Europie Wschodniej podczas II wojny światowej, kiedy wyrzucali ludność polską i ukraińską i sprowadzali Niemców na olbrzymią skalę. Najpierw musieli wygnać Polaków, bo nie byłoby gdzie sprowadzać Niemców. Pierwszym zakazem Artykułu 49 jest wygnanie populacji. Artykuł 49:1 do 5 tym się zajmuje, czystką etniczną, deportowaniem i przesiedlaniem ludności z terytorium. Zwróćcie uwagę na użyty język: „przymusowe przesiedlenia, masowe lub indywidualne”. To znaczy, że nie można wygnać wszystkich ludzi i nie można wygnać pojedynczych ludzi.

Porównajcie to z językiem w paragrafie 6. Zakaz dotyczy przesiedlania „części ludności cywilnej”, ruchów ludności na dużą skalę. Konwencja nie używa słowa „indywidualne”! Nie ma zakazu dla indywidualnych ludzi na przeprowadzenie się na ten teren. Jeśli Izraelczycy chcą kupić ziemię, budować domy, nie ma tu żadnego zakazu. Nie ma takiego zakazu dla osób przenoszących się jako cywile i jako indywidualni ludzie. A co znaczy „przesiedlenie”? Przesiedlenie znaczy zmuszenie ludzi, przeniesienie ich. Musi być działanie przenoszące.

Ludzie chcą twierdzić, że Izrael przenosi ludzi przez pozwalanie im na wyjazd. Przez umożliwianie tego. Przez dostarczanie tym społecznościom usług, wody, bezpieczeństwa, że w ten sposób Izrael umożliwia im przeniesienie się. Nawet jeśli to prawda, jest to stawianie artykułu 49:6 Konwencji Genewskiej na głowie. Artykuł 49:6 zabrania pewnych działań afirmacyjnych. Nie deportuj i nie przesiedlaj. Nie mówi: „A jeśli sami chcą iść, masz im uniemożliwić życie w tym miejscu. Utrudniaj im, wykop fosy, zrób zasieki kolczaste, a jeśli jednak dotrą tam, zagłodź ich”. Nie to jednak mówi artykuł 49:6! Państwo nie ma takiego obowiązku… A dowodem tego jest, że kiedy pisano definicję zbrodni w Statucie Rzymskim, wycięli i wkleili rozmaite zbrodnie wojenne, tak jak je definiuje Konwencja Genewska. Z jednym wyjątkiem. Zmienili jedno postanowienie. Nie postanowienia, które są rzeczywiście używane i interpretowane, takie jak użycie siły i ataki na populację cywilną, które są samą istotą prawa humanitarnego, ale to jedno postanowienie, które nigdy nie było stosowane w żadnym kontekście prawnym. Na żądanie Maroko, Syrii oraz kilku innych krajów arabskich dodano słowa „bezpośrednio lub „pośrednio”.

Była to próba objęcia tym artykułem pozwolenia ludziom na przeprowadzkę. To jednak tylko podkreśla, że tych słów nie ma w Konwencji Genewskiej. Nie ma tam słowa „pośrednio”. A Izrael nie ratyfikował statutu ICC, nie ratyfikowała go również też Ameryka, ani nawet kraje, które pchały tę propozycję. Wyraźnie Maroko, które okupuje Saharę Zachodnią i stworzyło tam sytuację, w której większość składa się z osadników, nie sądziło, że to może odnosić się do nich. Mimo to oni też nie podpisali. Ani Syria, która wysłała setki tysięcy osadników do Libanu. To było skierowane tylko na Izrael i dlatego Izrael nie podpisał. Więc Izraela to nie wiąże, a ta zmiana języka pokazuje dokładnie, czego nie twierdzi Konwencja Genewska.

Problem ze standardową interpretacją 49:6… Uważam, że można dyskutować o poszczególnych działaniach rządu izraelskiego: czy to jest przesiedlenie, czy tamto nie jest przesiedleniem. Zamiast tego jednak wychodzi się od wniosku. Tym wnioskiem jest stwierdzenie: powinno być nielegalne dla cywilów izraelskich mieszkanie na tym terytorium,

spróbujmy więc wpasować to do artykułu 49:6, ale nie wszystko daje się wpasować. Na przykład: co z ludźmi, którzy urodzili się na tych terenach? Dzieci osadnicy. Czy były przesiedlone? Urodziły się tam. I faktycznie, w innym kontekście, kiedy np. Unia Europejska lub Rada Praw Człowieka ONZ próbują liczyć osadników tureckich na Cyprze Północnym, co nie zdarza się często, wyraźnie mówią: osadnikami są ci, którzy przybyli z Turcji na Cypr, ale nie obejmuje ich potomków, bo tam się urodzili. To nie jest status, który ma się we krwi. Tylko w tym jednym wypadku definiuje się rzecz inaczej.

Słyszeliście o „nielegalnych osiedlach, nielegalnych placówkach”? Co to jest nielegalne osiedle? Czy one wszystkie nie są nielegalne? Nielegalne osiedle jest popularnym określeniem społeczności cywilnych, które są zbudowane nie tylko bez aprobaty rządu izraelskiego, ale wbrew jego woli. Wbrew miejskim, administracyjnym, strefowym przepisom rządu izraelskiego, które rząd próbuje zburzyć. Oni nie mają wody, elektryczności i bywają zrównywane z ziemią buldożerami. Są to więc dzikie osiedla. Jeśli są zbudowane wbrew rządowi izraelskiemu, czy z definicji nie powinny być legalne według prawa międzynarodowego?

Jeśli to jest nielegalne według prawa izraelskiego, to czy nie czyni ich to per se legalnymi według prawa międzynarodowego? Bo jak mocarstwo okupacyjne może deportować ich lub przesiedlać na terytoria, kiedy równocześnie próbują ich stamtąd wysiedlić? Ale nikt nie mówi, że te właśnie osiedla są w świetle prawa międzynarodowego legalne.

Jeśli chcecie wiedzieć więcej o osiedlach, można dowiedzieć się dużo poza kontekstem Izraela. Okazuje się, że nie jest to jedyna sytuacja… Np. Ameryka okupowała Berlin Zachodni. Czy wiecie, kiedy skończyła się okupacja Berlina? W 1990. To była długa okupacja. Gdyby spytać kogoś w 1988 r., kiedy skończy się okupacja Berlina, powiedziałby: nigdy. Czy ktokolwiek mówił, że Amerykanom nie wolno przeprowadzić się do Berlina Zachodniego? Nikomu to nawet nie przyszło do głowy. Czy było międzynarodową kwestią prawną, jeśli Burger King otworzył restaurację w Berlinie? Wielu Amerykanów przybyło do Berlina w różnym czasie w różnych celach. To było super miejsce. Berlin Zachodni nie był częścią RFN, dlatego był wyłączony z poboru do wojska w RFN. W latach 1960. wielu Amerykanów przeniosło się tam, bo to było cool. Nikt nigdy nie krzyknął: „Amerykanie osiedlają się w Berlinie Zachodnim!” Armia amerykańska wręcz zachęcała amerykańskich cywilów do mieszkania w Berlinie Zachodnim, bo to miejsce było uważane za bardzo męczącą placówkę, w przypadku wybuchu wojny z ZSRR oczekiwana długość życia wynosiła 5 minut. Więc cywile byli zachęcani do przenoszenia się, by stworzyć bardziej domowe środowisko.

W istocie widzimy, że obywatele mocarstwa okupującego, często przenoszą się na terytoria okupowane, w olbrzymich ilościach, w licznych kontekstach i na całym świecie, część (w istocie rzeczy większość) populacji Cypru Północnego to tureccy osadnicy,

większość populacji Sahary Zachodniej to marokańscy osadnicy, mamy setki tysięcy osadników w Timorze Wschodnim i setki tysięcy wietnamskich osadników w Kambodży. Społeczność międzynarodowa w niektórych wypadkach krytykowała leżącą u podstaw akcję, jak w przypadku inwazji tureckiej.

Inwazja Cypru była krytykowana. Rada Bezpieczeństwa uchwaliła rezolucję krytykującą to. Pytanie brzmi: czy nazywali cywilną obecność złamaniem artykułu 49:6? I okazuje się, że odpowiedź brzmi „nie”. Czy można znaleźć sytuację, w której ONZ mówi o wietnamskich osadnikach w Kambodży: „To jest zbrodnia wojenna”. Nie mówią tego. W prawie międzynarodowym, jak w każdym innym, jeśli 9 spraw idzie w jedną stronę, a jedna w drugą, nie można powiedzieć, że ta jedna sprawa jest poprawna, a wszystkie pozostałe 9 powinny zostać zrewidowane zgodnie z nią. To może być prawdą w kwestii polityki, ale w kwestii prawa mówimy, że te 9 spraw reprezentuje najlepsze dopasowanie, do normy prawnej, a ta jedna sprawa jest anomalią.

Źródło : http://izrael.org.il/opinie/4863-nielegalno%C5%9B%C4%87-izraelskich-osiedli-w-%C5%9Bwietle-prawa-mi%C4%99dzynarodowego.html

Kultura judeo-chrześcijańska czy rzymsko-chrześcijańska


No cóż pan profesor przeciwstawiając się pojęciu, kultury judeo-chrześcijańskiej, popełnił istotny błąd, wylewając z kąpielą niejakiego rabiego Jehoszuę bar Josefa (z Nazaretu, bardziej znanego pod łacińskim nazwiskiem Jezusa Chrystusa). Oczywiście judaizm talmudyczny, nie miał wpływu na kulturę rzymsko-chrześcijańską, ale był on drugą, a nie pierwszą postacią judaizmu. Pierwsza odmiana judaizmu – judaizm rabiniczny (stanowiąca podstawę talmudycznego, ale tylko podstawę), pojawiła się na skutek wpływu na kulturę żydowsko-mozaistyczmną, kultury heleńskiej. Chrześcijaństwo, wywodzi się z tej właśnie tradycji judaizmu rabinicznego judaizmu, i jako sekta judaizmu rabinicznego, zaistniało. Więc albo mówimy o tym samym używając różnej terminologii, albo pan profesor, nie uznaje żydowskich (względnie izraelickich), korzeni chrześcijaństwa.

Kiedy prawa człowieka nie są już ważne dla organizacji pozarządowych

Kilka dni temu izraelski program telewizyjny UVDA, co znaczy “fakt” nadał audycję, która ujawniła infiltrację przez Izraelczyka organizacji pozarządowej Ta’ayush, która reklamuje się jako “ruch oddolny Arabów i Żydów, działający na rzecz przełamania murów rasizmu i segregacji”. Izraelczyk spotkał się także z Nasserem Nawajahem, członkiem B’tselem. Te dwie organizacje pozarządowe [NGO] określa się mianem wiodących „organizacji praw człowieka”, których celem jest naświetlenie domniemanych pogwałceń praw człowieka. Zorganizowane objazdy Izraela, które mają pokazać rzekomą „brutalność Izraela”, bardzo rzadko obywają się bez udziału jednej lub obu tych organizacji.

Sama operacja infiltracji była prosta, chodziło o towarzyszenie Ezrze Nawiemu, Żydowi izraelskiemu i znanemu “działaczowi na rzecz pokoju” z organizacji Ta’ayush, kiedy zajmował się swoimi codziennymi sprawami. Izraelczyk, który używa pseudonimu „Arik” , sfilmował działaczy na wysokich stanowiskach w B’tselem i Ta’ayush, jak donosili na Arabów, którzy chcieli sprzedać ziemię Żydom. Nawi przechwalał się, co zostało sfilmowane, że palestyńskie siły bezpieczeństwa będą torturować tych palestyńskich sprzedawców ziemi i zabiją ich oraz „zaopiekują się” rodzinami palestyńskimi, które są gotowe sprzedać swoją ziemię.

Ta akcja dodatkowo naświetliła coś, co już było oczywiste, że niektórzy działający na tym obszarze wolontariusze organizacji pozarządowych, nie są „działaczami pokojowymi”, ale powodowanymi nienawiścią aktywistami, którzy zajęli stronę w trudnej i skomplikowanej sytuacji. Ich ingerencja, zamiast pomóc, oznacza, że wiele tych organizacji stało się nieustępliwą i nieodłączną częścią samego konfliktu, uwieczniając mity, szerząc dezinformację, podsycając wściekłość i działając na rzecz nasilenia, a nie zmniejszenia przemocy.

Sprawa wygląda na całkiem jasną. Do działacza z Ta’ayush zgłosił się Palestyńczyk w nadziei, że znajdzie żydowskiego kupca dla palestyńskiego właściciela ziemi, który chce tę ziemię sprzedać. W odpowiedzi Ezra Nawi kontaktuje się z przyjacielem, Nasserem Nawajahem z organizacji pozarządowej B’tselem, żeby omówić, czego potrzeba, by wydać tego Palestyńczyka w ręce palestyńskich sił bezpieczeństwa. Nie ma tu wielu różnych możliwości interpretacji; jest to sytuacja analogiczna to takiej, w której Amnesty International spiskowałaby, by złapać w pułapkę człowieka i przekazać go następnie władzom chińskim, wiedząc doskonale, co Chińczycy robią tym, którzy się im sprzeciwiają. Każdy przyzwoity człowiek natychmiast potępiłby takie działanie i żaden prawdziwy działacz na rzecz pokoju nie zaangażowałby się w nią, ani nie broniłby ludzi, którzy to zrobili. Ale tu reakcje są zupełnie inne.

Natychmiast po nadaniu programu zaczął się odpór. Do samego programu Illana Dayan, prezenterka, zaprosiła Gideona Levy’ego, częstego komentatora w kwestiach praw człowieka, by odpowiedział. Jak się okazało, największą troską Levy’ego było to, że program w ogóle został nadany. Levy opublikował następnie artykuł w Haaretz, mówiąc, że autorzy programu „powinni wstydzić się nadanego raportu, który przedstawiał działaczy praw człowieka jako niebezpiecznych, ignorując równocześnie okupację”. Dość niewiarygodnie Levy zaczyna od sugestii, że cała rzecz została wyjęta z kontekstu i kończy w dość dramatycznym i ironicznym duchu, sugerując, że przez pokazanie tych działań światu program dokonał szkód. Mamy tu Gideona Levy’ego, który twierdzi publicznie, że nie należy pokazywać w telewizji ludzi pomagających w łamaniu praw człowieka.

Gideon Levy w żadnym razie nie jest sam. Magazyn 972, portal internetowy, który w całości jest poświęcony krytykowaniu Izraela i prawieniu o prawach człowieka, nagle ślepnie na działania w jasny sposób sprzeczne z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka ONZ. Dzisiaj (10/1) opublikowali artykuł autorstwa Haggai Matar, atakujący tych, którzy nagłośnili działania tych aktywistów. Nagle, kiedy analizują słowa człowieka, który wydaje się radować z powodu losu, jaki spotka Palestyńczyka sprzedającego ziemię Żydowi, są tam różne „ale” i „jednakże”. To niewiarygodne, ale krytykują źródło nagrania, nie zaś ludzi, którzy spiskowali, by kogoś zabito. Wygląda na to, że dla tych „moralistycznych myślicieli” lewego skrzydła prawa człowieka niektórych ludzi są ważniejsze niż innych.

Nie są to jedyne przykłady. Od momentu nadania tej audycji była ona atakowana bez końca przez ludzi i organizacje rozpaczliwie broniące wizerunku organizacji pozarządowych i ruchów, które twierdzą, że samą ich raison d’être jest obrona praw człowieka. Nie powinniśmy jednak skupiać się tylko na tych, którzy podnoszą wrzawę, ale także na tych, którzy milczą. Grupy, które określają siebie jako daleko na lewo na spektrum politycznym, te, które często chowają się za lub używają materiałów dostarczonych przez te dwie organizacje pozarządowe, chwilowo przestały umieszczać posty i tweetować. Nie mają niczego do powiedzenia. Gazety takie jak „Guardian” i „Independent”, które krzyczałyby pod niebiosa, gdyby sytuacja była odwrotna, chowają się po kątach w oczekiwaniu aż skandal ucichnie. Nie chcą atakować „swoich”.

Nie chodzi mi o to, że organizacje pozarządowe nie mają ważnej roli do odegrania ani o utrzymywanie, że Izrael powinien automatycznie uważać działalność organizacji pozarządowych jako wrogą. Przy istniejącej sytuacji między Izraelem a Palestyńczykami, organizacje pozarządowe powinny teoretycznie być mile widziane jako system „gwarancji zachowania równowagi” między dwiema stronami o nierównej sile. Najwyraźniej jednak jest coś bardzo złego w sytuacji istniejącej obecnie i wiele organizacji pozarządowych działających w tym konflikcie „zajęło stronę”. W niektórych wypadkach organizacje te zostały przejęte przez rzeczywistych uczestników walki i niemal straciły rozeznanie co do tego, jakie naprawdę jest ich zadanie.

Zawsze wiedzieliśmy, że istnieje hipokryzja. Zawsze byliśmy świadomi, że te grupy, te media, te osoby, pracują wspólnie i napędzają je osobiste uprzedzenia oraz nienawiść do Izraela, nie zaś prawdziwe współczucie wobec Palestyńczyków. Byłoby miło zobaczyć jedno z nich, choćby jedno, jak występuje i wydaje jednoznaczne potępienie, jakiego zawsze żądają od innych. Zamiast tego widzimy tych, którzy atakują posłańca, słabe próby odwrócenia uwagi oraz całą, dużą część spektrum politycznego, która po prostu chwilowo znika. Nie, nie jest to zaskoczenie, ale jest to solidny dowód, że ta nienawiść, jaką codziennie widzimy wobec Izraela, jest po prostu tym – ślepą nienawiścią. Nienawiścią, która emanuje z grupy bardzo głośnych, ale równie ułomnych moralnie hipokrytów. Warto o tym pamiętać następnym razem, kiedy zobaczysz jeden z ich raportów.
David Collier

Autor blogu Beyond the great divide

Program, o którym pisze autor można obejrzeć tutaj wideo (są angielskie napisy).

When human rights no longer matter to NGO’s

10 stycznia 2016, tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska (listyznaszegosadu.pl)

Orygiginał : http://izrael.org.il/opinie/4830-kiedy-prawa-człowieka-nie-są-już-ważne-dla-organizacji-pozarządowych.html

Powrót do dialogu z Rosją – według PiS.

„My nie chcemy się konfrontować na prawo silniejszego z Rosją, my chcemy z Rosją prowadzić rozmowy na rzecz odprężenia, ale pod warunkiem przestrzegania prawa (…) Dzisiaj Rosja jest krajem, który tego prawa międzynarodowego nie przestrzega”. Polacy muszą być pewni własnego bezpieczeństwa, zaś „o jego poziomie w naszym regionie Polska ma decydować sama, w ramach NATO, A dziś poziom bezpieczeństwa dyktowany jest przez stronę rosyjską w tym regionie, a nie przez nas” – podkreślił prezydencki minister Krzysztof Szczerski.

Zatem kiedy my, w ramach NATO, dyktujemy Rosji warunki bezpieczeństwa, to jest to zgodne z prawem międzynarodowym, zaś kiedy nam „dyktuje” Rosja – nie.

więcej : https://adnovumteam.wordpress.com/2016/01/25/wojna-domowa-na-ukrainie-25-01-2016r-340-dzien-od-nowego-rozejmu/#more-16258

O tolerancji

Wy, ludzie Zachodu, wiele mówicie o tolerancji religijnej, ale wszyscy wiedzą, że to wyłącznie lipa. Jesteście kompletnie niekonsekwentni, kiedy chodzi o prawa religijne muzułmanów, takie jak ich prawo do życia w świecie wolnym od Żydów. Hipokryci.

Gdyby Zachód rzeczywiście dbał o wolność religijną, zrobiłby coś więcej niż wymawiał puste słowa na rzecz fundamentalnego muzułmańskiego prawa człowieka wyrzucenia Żydów przemocą z Wzgórza Świątynnego. Gdyby Zachód był choć odrobinę konsekwentny, potępiłby istnienie Żydów i ich państwa jako głębokie łamanie praw muzułmanów. Suwerenność żydowska jest ciężkim bluźnierstwem według prawa islamskiego, które wymaga, by wszyscy nie-muzułmanie płacili dżizja, ulegali muzułmanom we wszystkich sprawach i znosili mnóstwo innych nakazanych poniżeń. Taka sytuacja musi panować we wszystkich ziemiach zdobytych kiedyś przez muzułmańskie armie, niezależnie od tego, jak było to dawno, ani od tego, czy obecni władcy tego miejsca wyznają islam. Siłą rzeczy istnienie Tworu Syjonistycznego narusza prawo islamskie, a więc narusza prawo muzułmanów posiadania legalnej aprobaty dla uciskania i eksterminacji Żydów.

Niektóre wasze organizacje i media rozumieją to i dlatego umyślnie ignorują codzienne rzucanie kamieniami, ciskanie bomb zapalających i od czasu do czasu mordercze strzały, jakie muzułmanie kierują na Żydów. Dopiero kiedy izraelska policja albo wojsko odpowiadają, staje się to warte relacjonowania, bowiem to dopiero jest niedopuszczalne. Ale świadomość i poparcie dla prawa muzułmanów do traktowania Żydów jako podludzi i odmawiania im – jedynemu spośród wszystkich narodów – suwerennego państwa, niestety pozostaje w najlepszym wypadku mętne wśród waszych najważniejszych polityków. To musi zmienić się – jest bowiem naszym prawem, by nasze żądania były spełnione.

Źródło : http://www.preoccupiedterritory.com/the-existence-of-jews-violates-my-religious-rights/
Mahmoud al-Zahar, funkcjonariusz Hamasu

A teraz zastąpmy Żydów – Rosjanami, Muzułman – Ukraińcami oraz „islamską tolerancję religijną” – „ukraińską wolnością i suwerennością” i mamy piękny obraz Państwa Ukraińsko-Terrorystycznego znajdującego się na południowy wschód od Polski.

Syria składa się z wielu narodowości i ma skomplikowaną i pełną przemocy historię

Do roku 1917 nigdy nie było państwa syryjskiego, ani nie było grupy etnicznej, która nazywałaby siebie Syryjczykami — piszą Geoffrey Clarfield oraz Salim Mansur

Kanadyjczycy szykują się do nadchodzących wyborów federalnych i kryzys uchodźców syryjskich zajmuje dużo miejsca w platformach wyborczych trzech głównych partii. Niemniej żadna z tych partii nie zatrzymała się na moment, żeby zadać fundamentalne i historyczne pytanie, odpowiedź na które powinna naświetlać wszelką politykę wobec Syrii i eksplozji uchodźców starających się dostać do naszych brzegów: czym jest Syria i kim jest Syryjczyk?

Do roku 1917 nigdy nie było państwa syryjskiego, ani nie było grupy etnicznej, która nazywałaby siebie Syryjczykami. Niemniej studenci historii zawsze byli w usprawiedliwiony sposób zdezorientowani, kiedy czytali o „starożytnej” Syrii, „średniowiecznej” Syrii lub „nowoczesnej” Syrii, jak gdyby miała wyraźną tożsamość historyczną i etniczną. Jest tak, ponieważ te akademickie i polityczne etykietki wynaleźli akademicy i politycy, a następnie przerzucili je na minione czasy. Syria jednak zawsze oznaczała terytorium, nie naród, a już z pewnością nie naród muzułmański.

Do końca I wojny światowej tylko nieznaczna liczba arabskojęzycznych ludzi we wschodnim basenie Morza Śródziemnego nazywała siebie Syryjczykami. To była zupełnie nowa rzecz i w owym czasie większość z nich była chrześcijanami.

W hebrajskim Starym Testamencie słowo “Siryon” jest nazwą góry Hermon, śnieżnego szczytu na Wzgórzach Golan. Syria jest słowem greckim. Po raz pierwszy pojawiło się w sztuce starożytnego dramaturga Ajschylosa. W 440 r. p.n.e. grecki pisarz Herodot (i pierwszy antropolog) użył tego słowa do opisania tego, co obecnie jest Turcją środkową. Mówiący po grecku Seleucydzi, którzy rządzili wschodem po podbojach Aleksandra Wielkiego, używali tego słowa na określenie swoich terytoriów w południowo zachodniej Azji.

Rzymianie używali tego słowa na określenie terytoriów między Azją Mniejszą (dzisiejsza Turcja) a rzymskim Egiptem. Chrześcijańscy Bizantyjczycy przyjęli rzymskie użycie słowa. Muzułmańscy Arabowie, ze swoim zafiksowaniem na Mekce i Medynie, nazywali ten sam obszar „Bilad as Szam”, Kraj na Północ (na północ od Mekki). Dopiero europejscy i amerykańscy misjonarze protestanccy w XIX wieku wprowadzili to słowo jako określenie obszaru, który tak się obecnie nazywa. Najpierw przyjęli je arabskojęzyczni chrześcijanie, a dopiero potem miejscowi muzułmanie zaczęli używać tej nazwy w pismach. Stamtąd weszło do miejscowego leksykonu historycznego w książce pod tytułem Historia Syrii napisanej przez Jurdżia Dżanniego w 1881 r. W owym czasie jednak to, co później stało się państwem nazwanym Syrią, było grupą odrębnych i oddzielnie administrowanych prowincji pod władzą sułtanów osmańskich, którzy rządzili tym obszarem ze Stambułu.

Co ciekawe, ci, którzy wprowadzili to słowo do powszechnego użytku pod koniec XIX w., określali nim to, co obecnie jest Izraelem, Jordanią, Syrią i Libanem, powtarzając greckie użycie po rozpadzie imperium Aleksandra. Niektórzy entuzjaści, zarówno miejscowi, jak zagraniczni, twierdzili, że „Wielka Syria” obejmowała także terytoria rozciągnięte na zachód do nadbrzeżnego miast El Arisz na brzegu Morza Śródziemnego na pustyni Synaj w Egipcie. Krótko mówiąc, nigdy nie było zgody co do geograficznej natury Syrii ani jej granic.

Nie jest więc zaskakujące, że w 1976 r. nieżyjący już prezydent Syrii, Hafiz Al-Assad (ojciec obecnego dyktatora) powiedział delegacji Organizacji Wyzwolenia Palestyny: „Nie reprezentujecie Palestyny w takim stopniu, jak my to robimy. Nie zapominajcie o jednej rzeczy: nie ma narodu palestyńskiego, żadnego bytu palestyńskiego, istnieje tylko Syria! Jesteście integralną częścią narodu syryjskiego i Palestyna jest integralną częścią Syrii. Dlatego to my, władze syryjskie, jesteśmy rzeczywistymi przedstawicielami ludności palestyńskiej”.

W 1921 r. część wschodniego basenu Morza Śródziemnego, która nie była częścią Mandatu Palestyńskiego (który to Mandat stał się Izraelem i Transjordanią) została Mandatem Ligi Narodów dla Syrii & Libanu pod protektoratem francuskim. W 1946 r. Francja uznała niepodległą Syryjską Republikę Arabską. Dwa lata później to nowoutworzone państwo syryjskie najechało na nowo ustanowione państwo Izrael, bo uważali, że nie jest to Palestyna, ale część Syrii i, ich zdaniem, to oni powinni tam rządzić.

Kim są ludzie, którzy żyli w Syrii od lat 1920.? Najbardziej starożytni byli Żydzi, którzy żyli w Damaszku, Aleppo i wsiach syryjskich od czasów poprzedzających Imperium Rzymskie. W 1948 r. wielu uciekło z kraju, kiedy armia syryjska zaatakowała Izrael z północy. Ci Żydzi, którzy pozostali, byli często aresztowani, torturowani i traceni przez reżim za wyimaginowane przestępstwo „syjonizmu”. Z czasem większość Żydów uciekła z kraju i przeniosła się do Izraela i demokracji zachodnich. Nie ma już żadnych Żydów w nowoczesnej Syrii.

Następni są Ormianie (chrześcijanie), którym udało się uciec przed ludobójstwem Ormian dokonanym przez muzułmanów osmańskich przed i po I wojnie światowej. Żyli głównie w dużych miastach, takich jak Damaszek i Aleppo. Wraz z nimi żyła tam rozmaitość drobnych społeczności chrześcijańskich, z których wiele wywodzi się z czasów Imperium Bizantyjskiego, a niektórzy mogą być potomkami wczesnych wyznawców Jezusa z Nazaretu i św. Pawła.

Ci wschodni chrześcijanie prawosławni dzielą się na jakobitów i grekoprawosławnych. Katolicy obejmują melchitów, Chaldejczyków, Ormian, nestorian i maronitów, jak również wyznawców obrządku łacińskiego. Są ponadto Asyryjczycy (nestorianie), którzy nie są w związku z Rzymem, i rozmaite małe grupy protestantów, których skutecznie nawrócili XIX- wieczni Europejczycy i którzy przynieśli pojęcie „Syrii” tym i innym odrębnym ludom. I są muzułmanie, którzy stanowią większość demograficzną.

Podziały wśród muzułmanów także są skomplikowane. Rządzący i tajemniczy alawici stanowią heterodoksyjną mniejszość muzułmańską, która twierdzi, że jest szyicka, ale nie jest w pełni akceptowana przez inne grupy szyickie. Prezydent Syrii jest alawitą, jak również większość jego urzędników rządowych i oficerów syryjskiej armii. Można więc patrzeć na trwającą wojnę domową w Syrii jako na wojnę alawitów przeciwko reszcie. Komplikują to nieco Druzowie, tajemnicza sekta ludzi, którzy nie całkiem są muzułmanami i zawsze popierają tego, kto jest przy władzy. W Libanie popierają rząd i to samo robią w Izraelu. W Syrii jednak w ostatnich kilku miesiącach wygląda na to, że odłączyli się od alawitów. Może się to zmienić teraz, kiedy Rosjanie weszli do Syrii.

putin isis

Syria jest także domem sunnickich muzułmanów, Kurdów – których etniczna lojalność wydaje się być silniejsza niż religijna, a w najmniejszym stopniu czują się Syryjczykami – którzy woleliby niepodległe państwo zjednoczone z Kurdami z wschodniej Turcji i północnego Iraku. Wreszcie, największą grupą etniczną w kraju są Arabowie sunniccy, którzy kiedyś marzyli o zjednoczonym świecie arabskim od Maroko do Iraku, ale teraz są zredukowani do wojujących milicji klanowych, z których wielu jest fundamentalistami i chce opartego na szariacie państwa (z niewolnictwem, obcinaniem głów i tym podobne) wraz z podobnie myślącymi zwolennikami Państwa Islamskiego Iraku i Lewantu (ISIL). A są jeszcze grupy, które nie popierają nikogo poza samymi sobą i są w zasadzie plemiennymi rozbójnikami.

Jak te różne grupy współżyły ze sobą w ubiegłym stuleciu? Niezbyt dobrze! W 1912 r. K.T. Khairallah napisał:

“W przeszłości nie istniało społeczeństwo syryjskie. Nie było niczego poza zasadniczo odmiennymi i wrogimi grupami. Był to zestaw zupełnie odmiennych elementów zestawionych razem przez podbój i trzymanych razem pod jedną władzą terrorem i tyranią. Każdy element zazdrośnie pilnował swoich tradycji, zwyczajów i środków utrzymania, ignorując zupełnie sąsiadów… Społeczeństwo opierało się na despotyzmie nagiej siły, odwzorowanej przez władcę”.

Nie ma czego zazdrościć w tej wersji multikulturowości z 1912 r. I, niestety, niewiele zmieniło się od tego czasu. W rzeczywistości sprawy się jeszcze pogorszyły. Teraz jest duża liczba Syryjczyków (zarówno sprawców, jak ofiar wieloletniej przemocy i międzyetnicznych prześladowań, jakie charakteryzują nowoczesną historię tego kraju) którzy pragną przybyć do nas. Jak powinien zareagować nasz rząd?

Przede wszystkim rząd kanadyjski i wszystkie główne partie polityczne muszą uznać, że eksplozja uchodźców syryjskich jest problemem arabskim. Kraje Ligi Arabskiej mają pieniądze, przestrzeń i zasoby, by zaabsorbować czasowo lub na stałe każdą arabskojęzyczną osobę, która nie czuje się bezpiecznie w rozdzieranym wojną kraju. Z pewnością kraj taki jak Arabię Saudyjską z rocznym budżetem 229 miliardów dolarów stać na zaopiekowanie się swoimi arabskimi i muzułmańskimi „braćmi” z Syrii. Byłoby to w duchu Artykuły Drugiego Karty Założycielskiej Ligi Arabskiej, który mówi wyraźnie:

“Celem Ligi jest zacieśnienie stosunków między państwami członkowskimi i koordynacja ich działalności politycznej w celu zrealizowania bliskiej współpracy między nimi, zabezpieczenia ich niepodległości i suwerenności, i ogólnie brania pod uwagę spraw i interesów krajów arabskich”.

Państwa NATO, takie jak Kanada, powinny wezwać państwa Ligi Arabskiej, szczególnie bogate w ropę naftową państwa Zatoki i Arabię Saudyjską, by wzięły na swoje barki to, co najwyraźniej jest kryzysem arabskim spowodowanym przez Arabów. (Na przykład, tylko Katar dał rebeliantom syryjskim 3 miliardy dolarów.) Gdyby kraje arabskie to zrobiły i przyjęły na siebie ten ciężar, uchodźcy nie musieliby uczyć się nowego języka. Jako muzułmanie żyliby i pracowali w kulturze, w której ich religia jest religią państwową i gdzie mogliby z powodzeniem komunikować się i pracować. Być może któregoś dnia będą w stanie powrócić do Syrii. Nikt nie wie, dlaczego to się nie dzieje. Niemniej z pewnością mamy prawo jako Kanadyjczycy żądać tego minimalnego gestu humanitarnego od Ligi Arabskiej.

Po drugie, Kanada i państwa NATO powinny otworzyć drzwi dla rozmaitych mniejszości z Syrii, które nie mają dokąd pójść i nie są mile widziane w państwach arabskich, i które boją się, że i tak ich sytuacja tam nie byłaby inna niż w Syrii, gdzie byli obywatelami drugiej kategorii. Jako chrześcijanie bowiem nigdy nie mieli równych praw w kraju swojego urodzenia, praw, które my przyznajemy wszystkim obywatelom i uchodźcom przybywającym do nas.

Po trzecie, Kanada powinna odrzucić każdego, kto był wysokim rangą członkiem armii syryjskiej, kto ma krew na rękach i kto walczył w jakiejkolwiek milicji lub grupie terrorystycznej, takiej jak ISIL lub Hezbollah, które masakrowały cywilów i są oficjalnie uznane przez Kanadę za organizacje terrorystyczne.

Wreszcie, rząd kanadyjski powinien dać drugie tyle – dolar za każdego dolara od grup kanadyjskich, które będą sponsorowały niewinne rodziny i osoby z każdej grupy etnicznej lub religii – muzułmanów, chrześcijan, Druzów lub alawitów – którzy chcą uciec od tej koszmarnej wojny domowej i nie są oddani skrytemu dżihadowi przez żądanie wprowadzenia szariatu po tym, jak już osiedlą się w Kanadzie.

Kanada powinna także żądać stanowczo, by bogate kraje Arabii i Zatoki dostarczyły naszemu rządowi funduszy na pomoc tego rodzaju uchodźcom, niezależnie czy będą oni muzułmanami, czy chrześcijanami. Syryjską wojnę domową podsycały państwa Zatoki, Saudyjczycy, Irańczycy, a teraz Rosjanie. Jest tylko słuszne i sprawiedliwe, by zapłaciły za cierpienie ludzkie, które stworzyły i które wygnało tych uchodźców z ich ojczyzny. Niedawna oferta rządu saudyjskiego wybudowania setek meczetów dla uchodźców syryjskich w Europie jest śmiechu warta. Dlaczego koszt absorbowania uchodźców stworzonych przez ISIL, które jest finansowane przez Saudyjczyków, ma spaść na barki zwykłego podatnika kanadyjskiego?

Mówiąc wprost: wieloetniczny kraj, taki jak Kanada, potrzebuje wieloetnicznej polityki wobec uchodźców, która zajmuje się każdą społecznością w Syrii zgodnie z własną definicją tej społeczności, nie zaś z naszą definicją. Nie ma narodu syryjskiego i nigdy nie było – są tylko różne społeczności etniczne, podzielone i skłócone ze sobą. Jeśli nie zrozumiemy tego nagiego faktu etnograficznego, to wyrządzimy wielką krzywdę tym uchodźcom, którzy przybywają z tego, co kiedyś było państwem syryjskim. Zasługują oni na coś lepszego.

National Post, 23 września 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska (http://www.listyznaszegosadu.pl/)

Za http://www.izrael.org.il/historia/4711-syria-sklada-sie-z-wielu-narodowosci-i-ma-skomplikowana-i-pelna-przemocy-historie.html

Czarnowidztwo

Osobiście obawiam się, że jeśli Poroszenko i Wierchowna Rada doprowadzi do Upadku Mińska-2, to Unia Europejska nie będzie miała innego wyjścia, uszanować suwerenność Ukrainy (jak to uprzednie uczyniła Rosja), i ograniczyć z nią współpracę, skoro ta sobie jej nie życzy; prawdopodobnie również MFW zażąda zwrotu pomocy, wobec braku chęci realizacji programu pomocowego przez władze ukraińskie. Jedynym „sojusznikiem” pozostaną Amerykanie, zaś problem Donbasu pozostanie nie rozwiązany. Co niestety zredukuje osiągnięcia „rewolucji godności” do zmiany jednych oligarchów na drugich i uzależnienia się Ukrainy od USA, w imię wolności i suwerenności. Wtedy się okaże ilu, w Wierchownej Radzie, zasiada zbiorowych samobójców chcących służyć USA, w charakterze mięsa armatniego w wojnie przeciw Rosji. Może świadomość jaką gotują przyszłość swojemu narodowi, ich otrzeźwi.

My nieustannie i bardzo głośno przepraszamy…

My nieustannie i bardzo głośno przepraszamy… Zamiast odwrócić się plecami do naszych oskarżycieli, bo nie ma za co i kogo przepraszać, my przysięgamy ciągle i znowu, że to nie jest nasza wina… Czyż nie trwało zbyt długo, żeby odpowiedzieć na te wszystkie obecne i przyszłe oskarżenia, potępienia, podejrzenia, oszczerstwa i donosy głośno, jasno, zimno i spokojnie za pomocą jedynego argumentu, który jest zrozumiały i przyswajalny dla publiki: „idźcie do diabła!”?

Kim my jesteśmy, żeby szukać dla nich wymówek. Kim oni są, żeby nas przesłuchiwać? Jaki jest cel tego wyszydzającego procesu nad całym narodem, którego werdykt jest z góry przesądzony?

Nasz zwyczaj stałego i żarliwego odpowiadania dowolnej hołocie uczynił nam wiele szkody i uczyni jej dużo więcej… Sytuacja, która w ten sposób powstała, w tragiczny sposób potwierdza prawdziwość powiedzenia “Qui s’excuse s’accuse” [kto się usprawiedliwia, ten się obwinia]. Sami przyzwyczailiśmy naszych sąsiadów do przekonania, że za każde sprzeniewierzenie się Żyda można pociągnąć do odpowiedzialności cały starożytny naród, który ustanawiał już prawodawstwo, kiedy jego sąsiedzi nie wynaleźli jeszcze nawet zwykłych łapci.

Każde oskarżenie wywołuje w nas takie zamieszanie, że ludzie bezwiednie myślą „czemu oni tak bardzo się wszystkiego boją? Najwidoczniej ich sumienie nie jest czyste”. Dlatego, że jesteśmy w każdej minucie w pogotowiu, wśród ludzi rozwija się nieuniknione przekonanie o nas, że jesteśmy złodziejskim plemieniem. My uważamy, że nasza stała gotowość do przejścia przeszukania i sięgnięcia do naszych kieszeni, w końcu przekona ludzkość o naszej cnotliwości. Zobaczcie jacy z nas dżentelmeni, nie mamy nic do ukrycia! To jest potworny błąd.

Prawdziwi dżentelmeni to ludzie, którzy nie pozwolą z byle powodu na przeszukanie sobie mieszkania, kieszeni i duszy. Tylko inwigilowana osoba jest na to zawsze gotowa…. To jest nieunikniona konkluzja z naszej szaleńczej reakcji na każde potępienie, która polega na przyjęciu odpowiedzialności jako naród za każde zachowanie jakiegoś Żyda oraz na robieniu usprawiedliwień przed tłumem, w którym diabli wiedzą kto stoi.

Uważam ten system za fałszywy aż do korzeni. Jesteśmy znienawidzeni nie dlatego, że jesteśmy o wszystko oskarżani, ale jesteśmy oskarżani, bo nie jesteśmy kochani…

Możemy przepraszać jedynie w rzadkich, unikalnych i ekstremalnie ważnych momentach, kiedy będziemy całkowicie pewni, że Areopag przed nami naprawdę ma uczciwe intencje i odpowiednie kompetencje. Nie możemy przepraszać za cokolwiek.

Jesteśmy narodem jak inne narody. Nie zamierzmy być lepsi niż reszta. Jednym z naszych pierwszych warunków co do równości, to prawo do posiadania swoich złoczyńców, tak samo jak inne narody. Tak, są wśród nas prowokatorzy i dekownicy, a to jest nawet dziwne, że w obecnych realiach mamy ich tak niewielu.

Inne narody też ich mają, a w dodatku mają hochsztaplerów, sprawców masowych mordów i tortur – i co z tego – nasi sąsiedzi jakoś żyją i nie wstydzą się za nich….

Czy nasi sąsiedzi rumienią się za chrześcijan z Kiszyniowa, którzy wbijali gwoździe w oczy żydowskich niemowląt? Skądże znowu. Chodzą z wysoko podniesionymi głowami i każdemu spoglądają w twarz. Naród jest królewski i nie jest odpowiedzialny i nie musi wcale przepraszać…

Nie musimy nikomu zdawać relacji, ani nie musimy się dawać badać. Nikt nie jest dość stary, żeby wzywać nas do odpowiedzi. Przybyliśmy przed nimi i odejdziemy po nich.

Zeew (Władimir) Żabotyński (1880-1940), esej z 1920 roku

Źródło : http://www.izrael.org.il/historia/4525-zeew-zabotynski-my-nieustannie-i-bardzo-glosno-przepraszamy.html

Jako Polacy bierzmy przykład również z naszych odwiecznych nielubianych sąsiadów. My również przepraszamy …

Jak rozpoznać sektę?

Stale pojawiają się nowe grupy religijne, ekonomiczne, terapeutyczne, edukacyjne. Niektóre z nich są niebezpieczne, ponieważ stosują wobec swoich członków niedozwolone techniki manipulacji.

Instrukcja obsługi

Nie wszystko o czym jesteśmy informowani przez werbujących na ulicy czy ogłaszających jakieś spotkanie ludzi jest dobre i pożyteczne dla nas. Niektóre grupy mogą być niebezpieczne dla duchowego i cielesnego zdrowia nas i członków naszej rodziny. Dlatego ten, kto uczestniczy – nawet z czystej ciekawości w spotkaniach takich grup – naraża się na duże ryzyko. Są sytuacje, w których każdy jest zagrożony.

Inicjatywa rodziców i ludzi dotkniętych problemem psychicznego i duchowego uzależnienia, przygotowała test dla grup religijnych, światopoglądowych i ideologicznych, który pomoże zorientować się, czy mamy do czynienia z sektą?

Test

Już pierwszy kontakt z grupą otworzył całkowicie nowe widzenie świata (tzw. przeżycie kluczowe).
Obraz świata jest bardzo prosty i wyjaśnia rzeczywiście każdy problem.
W grupie znajdujesz wszystko, czego do tej pory na próżno szukałeś.
Grupa ma mistrza lub przywódcę, Ojca, Guru, lub największego myśliciela, który jedynie posiada całą prawdę i często jest czczony jak Bóg.
Świat zmierza nieuchronnie ku katastrofie i tylko grupa wie jak go uratować.
Grupa jest elitą. Pozostała ludzkość jest chora i zagubiona. Jeżeli nie będzie w grupie współuczestniczyć – nie może się uratować.
Grupa odrzuca naukę w szkołach i uczelniach. Jedynie nauka grupy jest uważana za wartościową i prawdziwą.
Grupa odrzuca racjonalne myślenie, umysł, rozum, jako negatywne, sataniczne, nieoświecone.
Krytyka i odrzucenie przez stojących z zewnątrz jest właśnie dowodem, że grupa ma rację.
Grupa ocenia siebie, jako prawdziwą rodzinę lub wspólnotę.
Grupa chce, by relacje z rodziną, przyjaciółmi i środowiskiem zostały zerwane, ponieważ przeszkadzają w twoim rozwoju.
Grupa oddziela się od reszty świata poprzez ubiór, żywienie, własny język, ograniczanie swobody w relacjach międzyludzkich.
Grupa żąda ścisłego posłuszeństwa regułom albo dyscypliny, ponieważ jest to jedyna droga do zbawienia.
Grupa narzuca sposób zachowań seksualnych, np. kontakt z partnerami za zgodą kierownictwa, seks grupowy, całkowity zakaz kontaktów seksualnych dla osób niższych w hierarchii grupy.
Czas jest wypełniony zadaniami, np. sprzedażą książek, werbowaniem członków, udziałem w kolejnych kursach, medytacją.
Jeżeli obiecany przez grupę sukces, bądź uzdrowienie nie nastąpią, grupa uzna, że jesteś sam za to odpowiedzialny, ponieważ nie zaangażowałeś się dostatecznie lub nie wierzyłeś wystarczająco silnie.
Namawia się: członkiem grupy powinieneś zostać natychmiast, już dzisiaj.
Nie istnieje możliwość uzyskania obiektywnego obrazu grupy, gdyż ważniejsze od refleksji jest przeżycie, zgodnie z zasadą: Tego nie da się po prostu wyjaśnić. Proszę przyjdź do nas i weź udział w spotkaniu. Kiedy to przeżyjesz – zrozumiesz.

Zapamiętaj!

Jeśli spotkasz kiedyś ludzi tak przyjaznych, jak nigdy nikt nie był dla ciebie przyjazny, ludzi, którzy prowadzą cię do najsympatyczniejszej grupy, jaką kiedykolwiek spotkałeś, jeśli stwierdzisz, że przywódca tej grupy jest najwspanialszą, pełną empatii i zrozumienia dla ciebie i twoich problemów osobą, jeśli dowiesz się, że celem grupy jest realizacja zadań, których nigdy w życiu nie marzyłbyś nawet zrealizować, jeśli wszystko to, co ci się przytrafia, wydaje ci się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe to bądź spokojny, że jest to właśnie zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

Jannie Mills
była adeptka Peoples’s Tempie
zamordowana przez członków sekty

Źródla : Rycerz Niepokalanej, Grudzień 2001 r.
http://adonai.pl/zagrozenia/?id=127

Lewica a nacjonalizacja

Jarek Augustyniak 28.12.2014

Świat, a z nim nasz kraj, znalazł się w takim momencie historycznym, że stosunek do nacjonalizacji staje się odzwierciedleniem prawdziwych intencji lewicy. Stosunek do nacjonalizacji, a tym samym do niepodległości i suwerenności kraju, staje się dziś cenzusem wiarygodności i odpowiedzią na pytanie – z kim nam po drodze ku rzeczywistym zmianom?

Ch… d… i kamieni kupa

Niedawno napisałem tekst, w którym wyraziłem pogląd, że nacjonalizacja powinna być jednym z najważniejszych postulatów współczesnej lewicy. W moim manifeście odnosiłem się do doświadczeń czy to greckiej Syrizy, czy hiszpańskiego Podemos. Nie proponuję jednak prostego małpowania, ponieważ specyfika naszego kraju i jego gospodarki jest trochę inna. W kraju, w którym przeprowadza się planową deindustrializację, a resztki przemysłu są w rękach międzynarodowych korporacji, kapitalizm ma wyjątkowo kompradorski charakter, nacjonalizacja jest warunkiem sine qua non jakichkolwiek prawdziwych i trwałych zmian. Jeśli chcemy silnego państwa, to państwo to musi mieć realne ekonomiczne podstawy tej siły.

Dopóki kapitalizm trwa, tym co zapewnia mu siłę są pieniądze i majątek trwały. A tego majątku jest u nas coraz mniej.

Skutkiem tzw. asymilacji strukturalnej w Polsce stworzono model gospodarki komplementarny z krajami zachodnimi. W zgodzie z klasyczną ekonomią liberalną i teorią korzyści komparatywnych w międzynarodowym podziale pracy i wymianie dóbr Zachód wziął sobie przemysł a nam pozostawił dziadostwo. Restrukturyzacja przystosowująca naszą gospodarkę do wejścia w struktury Unii Europejskiej oznaczała rezygnację z przemysłu mogącego hamować asymilację, pozostawiając jedynie te jego szczątkowe formy, które mogły być przydatnym uzupełnieniem przemysłu zachodniego.

Doświadczenia europejskiej radykalnej lewicy są cenne, ale nie mogą być tylko prostą kalką dla zmian, jakich potrzebuje nasz kraj. Potrzebna jest nam nasza polska droga do socjalizmu uwzględniająca to do czego doszło w Polsce po 89 roku i jak dramatycznie zmieniła się struktura własności, która każdemu kto chce coś zmieniać krępuje dziś wszystkie ruchy. Jeden ze sztandarowych projektów rządzącej koalicji, Polskie Inwestycje Rozwojowe, okazał się projektem nie do realizacji. Gdy państwo nie ma żadnego kapitału, to nie jest też w stanie stworzyć miejsc pracy, co szczerze przyznał w nagranej rozmowie minister Sienkiewicz. Inna sprawa, że słowo „rozwojowe” w nazwie Programu to raczej eufemizm, bo „celem Programu Polskie Inwestycje Rozwojowe jest (jedynie! – JA) zapewnienie finansowania długoterminowych i rentownych projektów infrastrukturalnych na terytorium Polski. (…) PIR S.A. pełni rolę inwestora kapitałowego”. Na to tego państwa też już nie stać i projekty infrastrukturalne realizuje się pod dyktat i za środki Unii Europejskiej. PIR to tylko czysta propaganda rządzącej koalicji.

Odzyskanie suwerenności kluczem do zmian

Jedyną realną drogą do zmian jest nacjonalizacja. Ta nie jest w zasadzie żądaniem stricte socjalistycznym, ale w tej sytuacji służy obronie resztek własnego przemysłu, obronie niezależności gospodarczej, a co za tym idzie – politycznej, i od razu stawia na porządku dnia inną ważną kwestię. Kwestię najpierw wyrugowaną dogmatycznie przez neoliberalną ekonomię z gospodarki, a następnie praktycznie, gdy wszystkich nas wywłaszczono. Otóż państwo, które znów jest gospodarzem musi powrócić do planowania gospodarczego, dziś zarzuconego całkowicie na rzecz tzw. wolnego rynku. O ile nacjonalizacja nie jest postulatem wyłącznie lewicowym, to nie bez znaczenia dla lewicy jest to, kto majątkiem narodowym gospodaruje i w jakim celu. Czy jest to prawica, która zarządza gospodarką w interesie burżuazji, czy też lewica z jej planami socjalnymi.

W naszej sytuacji to pozornie jedynie radykalno-reformistyczne hasło staje się żądaniem nie tylko prorozwojowym, ale też szybko prowadzi do zakwestionowania całego systemu społeczno-gospodarczego. Stąd też uznać je można za tzw. „żądanie przejściowe” – żądanie względnie łatwe do zaakceptowania przez społeczeństwo, bo nie wymaga wyższego poziomu świadomości, a prowadzące do wywrócenia istniejącego porządku społeczno-politycznego.

Pewien krytyk postulat nacjonalizacji nazwał populistycznym i cynicznym oszustwem. Krytyk ten twierdzi, że to oszukiwanie ludzi, ponieważ po nacjonalizacji przedsiębiorstwa stracą zaplecze finansowe ze swoich metropolii i technologiczne wsparcie od korporacji, których przedsiębiorstwa były własnością. To doprowadzi do takiej ruiny, że pozostanie już z nich tylko ch…, d..a i kamieni kupa, by przywołać znów słowa Sienkiewicza. Pośrednio za takim rozumowaniem kryje się akceptacja dla wcześniejszej ich prywatyzacji, która dała im rzekomo to finansowanie i technologie! I to nic, że krytyk ten dobrze wie, że wiele z nich sprywatyzowano tylko po to, aby je zlikwidować. Posługiwały się one całkiem dobrymi i na dodatek polskimi technologiami, bo było to w czasach, gdy Państwo Polskie na naukę jeszcze łożyło. Z tych natomiast co nadal istnieją, ale już z korporacyjnym logo, zyski w niewielkim stopniu zasilają już polski budżet. Od ich obrotów rośnie PKB, ale nie budżet. Bezpośrednio zaś jest to jakaś niechęć do rzeczywistych zmian i odejścia od socjaldemokratycznej utopii. Tak, utopii! W dobie neoliberalnej hegemonii i kompromitacji socjaldemokracji w całej Europie to jest utopia większa niż komunizm. Wdrożone u nas przystosowanie się do gospodarek krajów metropolitalnych skazuje nas na średnie zarobki w granicach 25% średniej UE, jak też na ponoszenie kosztów kryzysu dotykającego te metropolie, bo te zawsze przerzuca się na słabszych, na peryferia. Właśnie dlatego podczas kryzysu w międzywojniu zamykano kopalnie na polskim Śląsku, żeby uchronić przed tym kopalnie w zagłębiu Ruhry.

Reformizm już nie wystarczy

Nie ma w Polsce na lewicy siły, która proponowałaby rzeczywiście antysystemowe zmiany, poza typowo reformistycznymi zabiegami polegającymi na podniesieniu podatków najbogatszym, tworzeniu przez państwo miejsc pracy, czy obietnicy budowy przez nie mieszkań. Powstaje pytanie: co tu jest większym cynizmem i populizmem? Postulat nacjonalizacji czy też postulat reformowania kapitalizmu, którym społeczeństwo jest oszukiwane od czasów jego restytucji?

Jedyne „ewolucyjne” zmiany, jakie widzimy to przecież stopniowe zmiany na gorsze. Ruina przemysłu i coraz większa niepewność oraz coraz mniej praw dla ludzi pracy. W kraju pozbawionym gospodarczej suwerenności jest to dopiero prawdziwe oszustwo. Podatki można podnieść i Unia nie będzie się w to wtrącać. Ale skąd to przekonanie, że opodatkowani dadzą się opodatkować, jeśli są tu wyłącznie dlatego, że tu tych podatków płacić nie muszą? Kto ich do tego zmusi? Słabe i biedne państwo? Skąd przekonanie, że korporacje zmuszone do płacenia w Polsce podatków nie zwiną swych interesów, nie wywiozą maszyn do ostatniej śrubki i nie przeniosą się do miejsc, które dadzą im lepszą stopę zysku? Jaka korporacja liczy się z takim państwem? W warunkach swobody alokacji kapitału w UE, mający być obciążonymi podatkami natychmiast zagrożą likwidacją montowni w Polsce. Niegdysiejszy sukces Słowacji, która to wygrała w negocjacjach budowę kilku zachodnich montowni, odbierając to Polsce – obrócił się przeciwko Słowacji w 2008 roku, po pęknięciu bańki spekulacyjnej w USA. Fabryki polikwidowano, by zachować bezpieczeństwo rynku pracy w krajach metropolitalnych i tam ich nie zamykać, a Polska szczyciła się sukcesem, bo w nas kryzys tak ostro nie uderzył – właśnie dlatego, że nie zbudowano u nas tych montowni. Tak więc bez załatwienia sprawy niepodległości gospodarczej – a ta wymaga w pierwszej kolejności nacjonalizacji choćby głównych gałęzi przemysłu i rozwijania ich na rachunek państwa – żądanie zrównania świadczeń i płac z tymi z krajów metropolitalnych UE jest pustosłowiem, jeśli nie awanturnictwem.

Kolejna sprawa, że bez nacjonalizacji, godząc się na produkcję jedynie komplementarną, musimy w następnej kolejności zrezygnować z własnej nauki. I to robimy od czasu wejścia w struktury UE, pozostając w niechlubnej końcówce jej członków pod względem wysokości nakładów, jakie na nią ponosimy. Z nauki musieliśmy zrezygnować, bo kraje metropolitarne kształcą własne kadry, a nasze, pozostając w przestrzeni wirtualnej z braku własnego wielobranżowego przemysłu – nie mogą już z nimi konkurować.

Wszystko to sprawia, że stajemy się krajem coraz bardziej peryferyjnym, zależnym i stąd też polityka takiego kraju musi pozostawać polityką kraju podległego, polityką niemal kolonialną.

A co z postulatem miejsc pracy tworzonych przez państwo? To jest dopiero oszustwo wykalkulowane z sondaży! Bo nawet jeśli ludzie twierdząco odpowiadają, że są za tym, by państwo je tworzyło, to mamy ich oszukiwać, że bez zmian systemowych jest to możliwe? Tych miejsc pracy nie da się stworzyć, nie mając ku temu środków. Nie mając majątku i podlegając unijnym ograniczeniom i dyktatowi MFW, państwo nigdy nie będzie ich tworzyć. To jest dopiero prawdziwe oszustwo chcieć iść pod takimi hasłami po ludzkie poparcie.

Państwo, owszem, tworzy miejsca pracy już teraz. Ale jakie to są miejsca pracy i dla kogo? Dla przykładu PKP podzielono na kilkadziesiąt spółek. Tematycznie i regionalnie. W każdej znalazł pracę prezes, członkowie zarządu i rady nadzorczej oraz obsługa ich biur, stołówek i toalet. Inna spółka jest od pociągów (z podziałem na ich rodzaje), inna od trakcji elektrycznej, a inna od torów… To nadal może się dzielić na jeszcze mniejsze spółki, w których zarządach znajdą zatrudnienie nowi członkowie PO i PSL. Nie byłoby też w tym nic dziwnego, gdyby spółkę zajmującą się torowiskami podzielono na dwie. Wszak jest tor prawy, tor lewy i… dwóch koalicjantów. Powiedzmy sobie prawdę, że dziś państwo może tworzyć miejsca pracy tylko tworząc nowe i rozbudowując obecne urzędy. To robi od dawna każda partia władzy, by zapewnić sobie twardy elektorat.

Potrzeba nam silnego państwa

By państwo sprawnie działało, potrzebuje materialnych podstaw. Mówiąc o nacjonalizacji, rozumiejąc jej konieczność w polskich warunkach, trzeba oczywiście określić jej zakres. To mogą być na początek kluczowe dla państwowej gospodarki gałęzie: komunikacja, szpitale, odzyskanie kontroli nad finansami, odzyskanie zlikwidowanych, czy wyprzedanych przez miasta przedsiębiorstw miejskich. Bez nacjonalizacji i renacjonalizacji musielibyśmy od nowa położyć własne szyny, zbudować nowe szpitale, zakładać od zera miejskie przedsiębiorstwa. Po pierwsze, po co? Po drugie, skąd na to wziąć?

Warto w tym miejscu wspomnieć doświadczenia Polski międzywojennej. Czas jakiś wierzono w niej, podobnie jak obecnie, w obłudną propagandę nt. „niewidzialnej ręki rynku”, która to sama całą gospodarkę podniesie z kolan. Później zorientowano się, że prawo takie od dawien dawna nie działa, a kraje metropolitalne ani myślą tracić, czy choćby konkurować, z krajami słabszymi. Politykę industrializacji, w której główną rolę odegrał kapitał państwowy, sformułował i przeprowadził Eugeniusz Kwiatkowski, wicepremier i minister skarbu w latach 1935-1939, który zainicjował czteroletni plan inwestycyjny (1936-1940), a następnie plan 15-letni (1939-1954). II RP mogła to jeszcze robić, bo mimo całej krytyki wobec jej polityki społeczno-gospodarczej nie doprowadziła nigdy do całkowitej rezygnacji z interwencjonizmu państwa, a sektor państwowy pozostawał przez cały czas międzywojnia ważnym elementem ówczesnej gospodarki.

Prawdziwe tworzenie innych, potrzebnych i wpływających na rozwój gospodarczy miejsc pracy to budowa na przykład jakiejś fabryki przez państwo. Słyszycie już ten wrzask Komisji Europejskiej, że to wbrew wolnej konkurencji? Ja słyszę! Słabe państwo przed groźbami KE i kapitału ugnie się z całą pewnością i nic z tego nie zrobi. Dlatego my socjaliści potrzebujemy silnego państwa. Silne państwo to państwo-właściciel.

Niedawno usłyszałem z ust lewicowego polityka, zwolennika stopniowych systemowych zmian, że postulatu nacjonalizacji społeczeństwo polskie nie zrozumie. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Po 25 latach prywatyzacyjnej antypaństwowej polityki państwa, społeczeństwo wie jak to dobrze i bezpiecznie móc pracować na państwowym. Praca na państwowym, podobnie jak przed wojną, staje się marzeniem wielu ludzi. Praca na państwowym to większe bezpieczeństwo i możliwość korzystania z praw jakie daje Kodeks Pracy. W przeciwieństwie do uspołecznienia jest to postulat łatwy do akceptacji, bo nie wymaga głębokiej świadomości. Dużo bardziej niezrozumiałym i wrogo traktowanym jest u nas postulat choćby wyższych podatków. By się o tym przekonać wystarczy porozmawiać z kimkolwiek na ulicy i usłyszeć, co myśli o podwyższaniu podatków. Zrozumieć na czym polega sukces Korwina-Mikke, który na tym braku świadomości i zrozumienia, postulatem niemal całkowitej likwidacji podatków buduje swój sukces. Nie twierdzę, że bogatym podatków nie trzeba podnieść. Twierdzę tylko, że to nie wystarczy, i że należy to robić nie zamiast, ale obok nacjonalizacji.

Czy nacjonalizacja spowoduje konflikt z Unią Europejską? Zapewne tak! Ale nikt też nie twierdzi, że odzyskanie suwerenności i budowa lepszej przyszłości to będzie proste zadanie.

Źródło : http://www.socjalizmteraz.pl/pl/Artykuly/?id=626/Lewica_a_nacjonalizacja

Noworosja lewicowa

Zabawa w państwo, a nawet w dwa państwa, jaka od początku towarzyszy rebelii w Donbasie, niesie ze sobą także świeże spojrzenie na ustrój w oddolnym, niemal amatorskim, ale przez to uczciwie rewolucyjnym wykonaniu miejscowych inspiratorów powstania.
Ich pierwszy oddział zbrojny liczył tylko 56 ludzi. Wśród nich był od początku Paweł Gubariew, który w marcu 2014 razem z innymi prorosyjskimi bojownikami zajął budynek administracji regionalnej w Doniecku i ogłosił się „gubernatorem ludowym”. Szybko został jednak aresztowany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy pod zarzutem zamachu na terytorialną jedność państwa. Po dwóch miesiącach rebelianci wymienili go na schwytanych agentów SBU. Gubariew powrócił i stanął na czele separatystycznego ruchu „Noworosja”, którego celem jest utworzenie nowego państwa na wschodzie Ukrainy. Stał się on czołowym samorodnym ideologiem jego koncepcji ustrojowej.
Już wiosną 22 maja 2014 w Doniecku odbył się zjazd założycielski partii „Noworosja”, której celem była (i jest) budowa nowego państwa na wyzwolonych terytoriach południowego wschodu Ukrainy. Zgodnie z uchwalonym programem, partia ta będzie dążyć do „ustanowienia sprawiedliwości społecznej, władzy rad i uspołecznienia środków produkcji”. Równocześnie podkreśla jednak znaczenie tradycyjnych wartości społeczno-moralnych i moskiewskiego prawosławia. Partia powstała z inicjatywy Gubariewa i ochotników związanego z nim Pospolitego Ruszenia Donbasu, które nadal stanowi trzon sił zbrojnych Donieckiej Republiki Ludowej. Mogła ona wtedy liczyć na poparcie ze strony popularnych obrońców Słowiańska: ludowego mera Wiaczesława Ponomariowa i ministra obrony DRL legendarnego pułkownika Igora Striełkowa. „Noworosja” miała więc stać się jedną z głównych sił politycznych w przypadku okrzepnięcia i umocnienia nowej państwowości. W wystąpieniu na zjeździe założycielskim Paweł Gubariew zapowiedział, że partia nie będzie miała jednego lidera. „To będzie partia dziesiątek, setek liderów, patriotów” – zapowiedział.
Gubariew podkreślił, że jednym z najpilniejszych zadań ruchu jest nacjonalizacja przemysłu: Ci, którzy w latach 90. Ukradli sobie i zawłaszczyli przedsiębiorstwa, muszą zwrócić je narodowi, a wielkie przedsiębiorstwa zostaną znacjonalizowane. Program partii zakłada bowiem priorytet kolektywnych form własności, państwowej i społecznej oraz postuluje trzy klarowne formy własności. Wielka własność, aktywa przemysłowe i finansowe, będzie należała do państwa, średnia własność może należeć do kolektywów, zwłaszcza spółdzielni, a dopiero drobna własność i obiekty działalności ekonomicznej będące wytworem rąk właścicieli i obsługiwane tylko ich własną pracą, bez pracy najemnej, mogą znajdować się w prywatnych rękach. Oprócz przemysłu własnością państwa ma pozostać także cała ziemia, jej zasoby pod powierzchnią, cieki i zbiorniki wodne, fauna i flora. Jedynie działki na cele mieszkaniowe i przeznaczone do indywidualnej działalności rolnej, ogrodniczej lub rekreacyjnej, mogą znajdować się „w dożywotnim użytkowaniu z możliwością dziedziczenia prawa korzystania”. Generalnie ustrój społeczno-ekonomiczny państwa ma być oparty na zasadach sprawiedliwości społecznej i wielosektorowości gospodarki.
W programie „Noworosji” znajdziemy także ściśle socjalistyczne założenia, np. zasadę, że praca nie jest tylko towarem i powinna mieć „moralny i społeczny sens”, a zapłata za pracę każdego człowieka będzie adekwatna do stopnia przydatności tej pracy dla społeczeństwa. Podkreśla się wyższość praw nabytych z tytułu pracy nad prawami z tytułu własności.
Partia Pawła Gubariewa opowiada się za państwem socjalnym, które weźmie na siebie funkcję pomocy dla potrzebujących, socjalnie upośledzonych warstw społeczeństwa, w tym niepełnosprawnych. Minimum gwarancji socjalnych ze strony państwa ma obejmować także średnie wykształcenie i opiekę zdrowotną, przy czym pakiet usług gwarantowanych ma być rozszerzany w miarę wzrostu dobrobytu w Noworosji.
Ustrój państwa ma być ukształtowany na klasycznej zasadzie władzy rad. Najwyższym prawodawczym organem władzy w Noworosji powinna być Rada Ludowa, formowana na zasadzie delegowania przedstawicieli rad ludowych lub kolektywów pracowniczych – czytamy w programie partii. Ponadto wszystkie mianowane i wybrane organy władzy i ich poszczególni przedstawiciele w przypadku nierzetelnego wykonywania swoich obowiązków będą odwoływani przez tych, którzy ich wybrali lub mianowali na podstawie procedury opisanej aktem wykonawczym. W nowym państwie ma także obowiązywać zasada demokracji bezpośredniej: Podstawą ustroju państwowego Noworosji będzie zasada ludowładztwa, bazującego na instytucji demokracji bezpośredniej przy przyjmowaniu najważniejszych decyzji, określających przyszłość narodu i państwa. Również na szczeblu samorządowym zagadnienia dotyczące wszystkich mieszkańców rejonu, autonomii, wspólnoty będą rozstrzygane na ogólnych zgromadzeniach.
Na straży porządku i bezpieczeństwa publicznego powinna stać milicja ludowa złożona zarówno z profesjonalnych funkcjonariuszy, jak i oddziałów ochotników pełniących służbę w czasie wolnym od pracy. Przyjęto zastrzeżenie, że działania sił zbrojnych państwa (Samoobrony Ludowej), jak i milicji nie mogą być skierowane przeciwko własnemu narodowi w przypadku, jeśli sprawa dotyczy masowych akcji, a nie indywidualnych przypadków łamania prawa przez elementy przestępcze, w tym zwłaszcza przestępczość zorganizowaną.
W skład federacyjnego państwa noworosyjskiego, według programu partii „Noworosja”, oprócz donieckiej i ługańskiej republik ludowych, powinno wejść jeszcze sześć dalszych obwodów Ukrainy, gdzie językiem ojczystym dla zdecydowanej większości mieszkańców jest rosyjski: charkowski, dniepropietrowski, zaporoski, chersoński, nikołajewski i odeski. W wymiarze geopolitycznym projektowana „Noworosja” opowiada się za eurazjatyckim kierunkiem integracji państwa, w tym za wejściem w skład bloków wojskowo-politycznych z udziałem Rosji.
Obok jednoznacznie lewicowych postulatów społeczno-ekonomicznych w programie partii Gubariewa znajdziemy konserwatywne treści światopoglądowe. Normatywną formą duchowego i religijnego wychowania będzie religijna podległość i przynależność do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego, co w pełni dopuszcza jednak wolność wyznania, z wykluczeniem obcych dla ruskiej wspólnoty kulturowo-cywilizacyjnej formacji agresywnych, totalitarnych sekt, burzących podstawy życia społecznego i społecznej harmonii. Państwo będzie miało obowiązek ochrony obyczaju i zwalczania bluźnierstw. Punkt o wolności wyznania i prawie do kulturowej samoidentyfikacji zapisany został również w innym punkcie programu. Zagwarantowane ma być także prawo do zrzeszania się m.in. na bazie poglądów i wyznania.
Program partii z jednej strony odrzuca wszelkie formy nietolerancji rasowej, narodowościowej, etnicznej i kulturowej, a także wszelkie przejawy dyskryminacji z przyczyn językowych, wyznaniowych, płciowych, socjalnych, majątkowych, ale z drugiej strony nie dopuszcza agresywnej propagandy i promocji poglądów i postaw mniejszości, w tym seksualnych, pod pretekstem ich obrony przed dyskryminacją. Ciekawe jest spojrzenie założycieli „Noworosji” na kwestię praw człowieka. Prawa człowieka, na równi z prawami narodów, wspólnot i innych kolektywnych podmiotów leżących u podstaw ustroju społecznego Noworosji, będą pojęciami równorzędnymi, nie podlegającymi hierarchizacji.
Na tle postępującej dekadencji ideologii lewicowych w Europie Zachodniej, które zwyrodniały w tęczowe kluby obrońców pedalstwa i Greenpeace’owej zadymy, takie klasyczne „odnowienie socjalizmu” w wydaniu Pawła Gubariewa i jego towarzyszy oraz perspektywa zastosowania tej korekty w praktyce musi budzić zrozumiałe zaciekawienie. Tłumaczy też, dlaczego dla oligarchów i megazłodziei, rebelia na wschodzie Ukrainy jest wyzwaniem, które muszą jak najprędzej wypalić ogniem i żelazem. Być może, również z tego samego względu z pomocą dla Noworosji nie kwapi się Putin, który w swojej koncepcji państwa też opiera się na oligarchach.
Impet polityczny partii Noworosja jak się wydaje załamał się po upadku Słowiańska i Kramatorska. We wrześniu w wyniku niejasnych manewrów politycznych z władz Noworosji wyeliminowano pułkownika Igora Striełkowa, który powrócił do Moskwy, a miesiąc później tuż przed wyborami prezydenckimi w Noworosji, w wyniku zamachu wyeliminowano także Pawła Gubariewa. W niedzielę wieczorem 12 października 2014 wracał on samochodem z Rosji. Na terenie obwodu donieckiego jego pojazd został ostrzelany. Auto zjechało na pobocze i uderzyło w betonowy słup. Nieprzytomnego przewieziono do jednego ze szpitali w rosyjskim Rostowie. Lekarze zdiagnozowali u niego uraz wewnątrzczaszkowy. Według Jekateriny Gubariewej jej mąż odniósł obrażenia na skutek zderzenia ze słupem, a nie od kul. Sprawców zamachu nie ujęto.
W obecnej fazie, po wyeliminowaniu Striełkowa i Gubariewa, lewica straciła impet i proces wydaje się cofać. Ciekawym sygnałem jest niedawne wydarzenie, o którym w alarmującym tonie informuje ukraińska organizacja komunistyczna Zjednoczenie „Borot’ba”. 21 grudnia w Doniecku została zatrzymana trójka działaczy tego ugrupowania: Maksim Firsow, Wiktor Szapinow i Maria Muratowa. Zatrzymani przez uzbrojonych ludzi, którzy przedstawili się im jako żołnierze batalionu „Wostok” przebywają oni obecnie w komendanturze wojskowej przy ul. Elewatornej w Doniecku razem z ukraińskimi jeńcami wojennymi. Żołnierze batalionu „Wostok” uznali ich za ukraińską grupę dywersyjno-wywiadowczą i chcą wymienić na przebywających w niewoli powstańców, wydając ich stronie ukraińskiej. W takim wypadku ich życiu zagrażałoby niebezpieczeństwo ze strony bojówkarzy Prawego Sektora, bowiem wcześniej musieli uciekać z Ukrainy właśnie w związku ze swoim zaangażowaniem w działalność opozycyjną. Struktury Zjednoczenia „Borot’ba” po zwycięstwie „Euromajdanu” zostały rozbite przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy i bojówki neonazistowskie. Działalność ugrupowania zeszła do podziemia, wielu działaczy udało się na emigrację. W listopadzie przebywający na politycznej emigracji w Kiszyniowie Wiktor Szapinow i Maksim Firsow byli zatrzymani przez funkcjonariuszy służb specjalnych i wydaleni z Mołdawii, gdzie przed wyborami parlamentarnymi pomagali w kampanii ugrupowaniom mołdawskiej lewicy. Porwanie trójki ukraińskich komunistów tak skomentował rosyjski lewicowy socjolog Borys Kagarlicki na łamach portalu rabkor.ru: Wiele już napisano o związkach batalionu „Wostok” z oligarchą Rinatem Achmetowem. Polityczny sens wydarzenia jest oczywisty – w Noworosji nasila się walka między postawionymi przez Moskwę politykami, realizującymi kurs na przywrócenie oligarchicznego reżimu, a lewicowcami, próbującymi tę restaurację zatrzymać albo chociaż ograniczyć.
Od dłuższego już czasu czytelne sygnały polityczne docierają również z Kremla: nawet po zwycięstwie powstania Donbas będzie musiał pozostać w składzie Ukrainy, prawdopodobnie także zresztą po to, aby swym przykładem zarażać inne części tego rozedrganego politycznie kraju, co ewentualnie mogłoby pozwolić na odzyskanie go w całości do poradzieckiej wspólnoty, jaką bez wątpienia pragnie odtworzyć Putin. I tylko to, że Kijów oraz jego mocodawcy nadal dążą do ostatecznego rozwiązania kwestii Donbasu siłą, a być może także sprowokowania Rosji do wojny, zostawia sprawę przyszłości Noworosji wciąż otwartą. Wraz z nią także otwartą pozostaje kwestia jej przyszłego ustroju.

Bogusław Jeznach 01.01.2015
Źródło : http://jeznach.neon24.pl/post/117211,noworosja-lewicowa

Gołębie naszych czasów

Ostatnio byłem na nabożeństwie w czasie którego pastor z „mojego” zboru miał kazanie z Księgi Jonasza. Przyzwyczailiśmy się widzieć i oceniać działanie proroka w Jonasza wyłącznie z punktu widzenia wierności Bogu. Uważam, że zwłaszcza w obecnych czasach to błąd, który może utrudnić nam pełne zrozumienie postępowania proroka Jonasza.

Treść Ksiegi:
Jonasz zostaje wysłany przez Boga do Niniwy, której mieszkańcom ma ogłosić wyrok Boży (całkowita zagłada miasta), za zło którego się dopuszczają jeśli nie okażą skruchy. Jonasz postanawia zrezygnować z tego zadania i ucieka. Wsiada na statek, który płynie do Tarszisz. Na pełnym morzu statkiem zaczyna miotać sztorm. Marynarze przestraszeni, próbują ustalić kto/co jest przyczyną ich nieszczęść. Dopiero wtedy Jonasz przyznaje, że jest on Hebrajczykiem, czcicielem Jahwe, i że ucieka od zadania, które mu wyznaczył Bóg. Mówi, by wyrzucili go do morza, co oni po nieskutecznych próbach ratowania statku czynią, wtedy morze się uspokaja.
Bóg posyła wielką rybę, aby połknęła Jonasza, i prorok przebywa w jej brzuchu trzy doby. Przez cały ten czas Jonasz modli się do Boga, wołając o pomoc i oświadcza, iż teraz spełni to, co ślubował. Na rozkaz Boga, ryba wypluwa Jonasza na suchy ląd.
Bóg powtarza Jonaszowi swój nakaz. Tym razem prorok posłusznie wypełnia swoje zadanie, udając się do Niniwy i głosząc jej mieszkańcom przez czterdzieści dni. Mieszkańcy dają posłuch Jonaszowi i zaczynają wierzyć Bogu, okazują skruchę i Bóg miłosiernie oszczędza miasto.
Jonasz nie może się z tym pogodzić, stwierdza, że od samego początku wiedział, że Bóg ocali miasto i dlatego uciekał do Tarszisz. Niezadowolony i rozgoryczony, robi szałas niedaleko miasta i czeka, pragnąc zobaczyć co się teraz stanie. Bóg sprawił, że obok wyrósł krzew rycynusowy, dając Jonaszowi cień. Jonasz bardzo się ucieszył tym krzewem, ale następnego ranka Bóg zesłał robaczka, który uszkodził krzew, a potem Bóg zesłał gorący wschodni wiatr, który razem z prażącym słońcem osłabił Jonasza. Jonasz życzył sobie śmierci i mówił „Lepiej dla mnie umrzeć aniżeli żyć”. Na to rzekł Bóg do Jonasza „Czy słusznie się oburzasz z powodu tego krzewu?” Odpowiedział „Słusznie gniewam się śmiertelnie”. Rzekł Bóg: „Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?”
Za : http://pl.wikipedia.org/wiki/Ksi%C4%99ga_Jonasza

Niniwa była stolicą imperium asyryjskiego. To potężne miasto, otoczone masywnymi murami, miało szerokie ulice oraz imponujące pałace i świątynie. Hebrajski prorok Nahum nazwał Niniwę „miastem rozlewu krwi” (Nahuma 3:1). Określenie to było bardzo trafne. Asyryjczycy wyróżniali się niezwykłym okrucieństwem, co potwierdzają płaskorzeźby z pałacu Sancheriba w Niniwie. Na jednej z nich widać oprawcę, który przyciśniętemu do ziemi więźniowi wyrywa język. Inskrypcje informują, że jeńców prowadzono na sznurach przywiązanych do haków, które były wbite w nosy lub wargi. Pojmanym urzędnikom zakładano makabryczne naszyjniki z obciętych głów ich władców.
Asyriolog Archibald Henry Sayce opisał, jakich barbarzyńskich praktyk dopuszczali się Asyryjczycy po zdobyciu miasta: „Ślad zwycięzców znaczyły piramidy usypane z ludzkich głów; chłopców i dziewczęta palono żywcem lub przeznaczano na jeszcze gorszy los; mężczyzn wbijano na pale, żywcem obdzierano ze skóry, oślepiano, pozbawiano rąk i nóg, uszu i nosów”. [1]
W roku 740 p.n.e. Asyryjczycy podbili Samarię, stolicę północnego królestwa Izraela, i uprowadzili jej mieszkańców. Osiem lat później dokonali najazdu na Judę (2 Królów 18:13) *. Król asyryjski Sancherib nałożył na judzkiego króla Ezechiasza daninę w wysokości 30 talentów złota i 300 talentów srebra. Jak czytamy w sprawozdaniu biblijnym, została ona zapłacona. Mimo to Sancherib domagał się również bezwarunkowej kapitulacji Jerozolimy, stolicy Judy (2 Królów 18:9-17, 28-31). [2]

I teraz wreszcie widzimy innego Jonasza (hebr. יוֹנָה (Jonah), gołąb), niż ten do którego się przyzwyczailiśmy. Czy my na miejscu Jonasza nie ucieklibyśmy „gdzie pieprz rośnie ? Tarszisz, miasto położone w południowej Hiszpanii było dla ówczesnych ludzi najbardziej wysuniętym na zachód punktem świata (por. Iz 66,19), zaś Niniwa leżała na północny wschód od Izraela. To już nie „sługa Boży”, który postanowił nie wykonywać woli Boga, a raczej człowiek jak my, hebrajski patriota, który otrzymał od Boga polecenie wskazania drogi ocalenia największemu ówczesnemu wrogowi Izraela. Oto „Żyd”, który od swojego Boga otrzymuje klasyczną „misję bez powrotu”, zdradzając przy tym własny lud.
Zastanówmy się również w jakiego Boga my wierzymy – w Boga karzącego naszych wrogów, czy raczej Boga miłującego wszystkich ludzi jednakowo i który chce abyśmy we wszystkich naszych sąsiadach widzieli raczej braci i kuzynów niż wrogów. Na południowy wschód o Polski trwa wojna domowa pomiędzy obywatelami jednego państwa. Zastanówmy się raczej jak ją zakończyć miast dalej podsycać, owszem są tam ci którzy do niej doprowadzili, ale są również zwykli Ukraińcy i Noworosjanie, nie Władcy Asyrii, lecz mieszczanie z Niniwy.

[1] http://www.jw.org/pl/publikacje/czasopisma/wp20130401/niniwa-balustrada/
[2] http://www.jw.org/pl/publikacje/czasopisma/g201012/asyria-w-czasach-biblijnych/

SyøTroll

Tajemniczy negocjator w służbie ukraińskich władz

Formalnie nie pracuje dla rządu, nie nosi też munduru. Odpowiada jednak za negocjacje z separatystami w kwestii uwalniania jeńców. Chodzi o Władimira Rubana – szarą eminencję ukraińskich władz. Jego sylwetkę opisuje magazyn „Foreign Policy”.
Zdaniem dziennikarzy „Foreign Policy”, Ruban to były generał, który pracował wcześniej w Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy. Teraz przydzielono mu jednak zadania specjalne. Jeździ na wschód Ukrainy, żeby spotykać się z przywódcami separatystów i negocjować zwalnianie ukraińskich jeńców. To jednak wyjątkowo niewdzięczna rola.
Władimir Ruban opisuje w „Foreign Policy” jedną z takich sytuacji, która wydarzyła się w Dniepropietrowsku. Separatyści przetrzymywali tam w niewoli 40 „brudnych i wychudzonych” ukraińskich żołnierzy. Chcieli zwolnić jednak tylko ośmiu. – Miałem wskazać palcem i wybrać – kto będzie musiał tam zostać i prawdopodobnie zginie, a kto będzie mógł wrócić do domu, do swojej rodziny – opisuje Ruban.
W ciągu ostatnich czterech lat, ukraiński negocjator doprowadził do uwolnienia co najmniej 200 jeńców, przetrzymywanych we wschodniej Ukrainie. Często robi to z narażeniem życia – zapuszcza się w głąb terytorium wroga i rozmawia z najgroźniejszymi przedstawicielami separatystów. Dlatego na Ukrainie Ruban cieszy się dużą popularnością. Pro-Kijowska telewizja zrealizowała nawet na jego temat film dokumentalny.
„Foreign Policy” przedstawia Rubana jako cichego, wyrachowanego człowieka, który skrywa w sobie emocje i praktycznie się nie uśmiecha. Nie chce też za wiele mówić o swojej przeszłości. Na pytanie, czy pracował wcześniej w wywiadzie, w ogóle nie odpowiedział.
Pracownicy jego biura wykonują około 300 telefonów dziennie. Prowadzą też wykaz uwięzionych i zaginionych żołnierzy. Sam Ruban ma też podobno kontakty w rosyjskim wywiadzie. Komplementuje go nawet Borys Litwinow, przewodniczący Rady Najwyższej Donieckiej Republiki Ludowej. – On jest bardzo dobrze przyjmowany w gabinecie prezydenta Ukrainy i potrafi rozwiązywać problemy po tamtej stronie. Słuchają go. Dzięki temu potrafi znaleźć też sposób na porozumienie się z naszymi dowódcami – tłumaczy Litwinow.

Źródło : http://wiadomosci.onet.pl/swiat/musialem-decydowac-ktorzy-zolnierze-przezyja-tajemniczy-negocjator-w-sluzbie/hhnqy

Okazuje się że chyba wszystkiego nam się nie mówi bo albo pan Litwinow przesadza w sprawie swojej skuteczności uwalniania jeńców, albo co bardziej niepokojące konflikt etniczny i tendencje separatystyczne na terenach postulowanej Noworosji jest głębszy i trwa dłużej niż większość środków masowego przekazu sądzi.

SyøTroll

Realpolitik w/g króla Bulu

„(…) Nie przypadkiem ci Ukraińcy, którzy wyszli na kijowski Majdan głosząc, że to oni są suwerenem w swoim państwie, wzbudzili wściekłość ościennego mocarstwa, które zdecydowało się na bezprecedensową wojnę, agresję w Europie. Na naszych oczach odradza się nacjonalistyczna ideologia, która pod zasłoną humanitarnych słów o ratowaniu narodowych mniejszości, łamie prawa człowieka i prawa narodów.

To jak w Warszawie – kilka tysięcy ludzi wyjdzie na Plac Defilad i podpali centrum miasta oznajmiając, że są suwerenem, to będzie demokratycznie? Zgodnie z Konstytucją? Pan prezydent ustąpi? Uzna wolę kilku tysięcy ludzi na warszawskim majdanie? O jakiej wściekłości sąsiedniego mocarstwa pan prezydent mówi? O jakiej bezprecedensowej wojnie i agresji pan prezydent mówi w Europie? Chodzi mu o agresję NATO z USA na czele na Serbię, bombardowanie Belgradu i innych miast Serbii oraz przymuszenie do opuszczenia Kosowa – pod gradem bomb i rakiet samosterujących? Co do odradzania się nacjonalistycznej ideologii można się zgodzić, tak pamiętamy emblematy ukraińskich jednostek radykalnych. Dodajmy – faszystowskie emblematy.

Więcej http://obserwatorpolityczny.pl/?p=25589

Piskorski: Ukraina to państwo upadłe. Krym bał się banderowców. My też powinniśmy się bać

Państwo ukraińskie zupełnie nie funkcjonuje. To państwo upadłe. Po tym jak Zachód, w tym Polska, wsparły na Ukrainie zwolenników Bandery, w kraju zapanował chaos. Putin wyciągnął tylko korzyści z puszki Pandory, którą otworzył Zachód – mówi w RMF FM Mateusz Piskorski, były poseł Samoobrony i cytowany przez rosyjskie media obserwator krymskiego referendum.
Mateusz Piskorski, który przedstawia się jako poseł, choć nie pełni tej funkcji od 7 lat, był często cytowany przez rosyjskie media. Trudno się dziwić – jego wypowiedzi potwierdzały rosyjski wariant o demokratycznym i prawidłowym przebiegu referendum na Krymie. Piskorski pojechał tam jako „niezależny obserwator”.

„Mogę jeździć, gdzie chcę”

– Jestem prywatnym człowiekiem, mogę jeździć, gdzie chcę – tak swój wyjazd tłumaczy w RMF FM. Wyjaśnia, że misję obserwatorów, której był szefem, finansowała „belgijska fundacja, która nie ma żadnych związków z Rosją” i że „za swoją działalność nie dostaje pieniędzy, tylko symboliczną dietę”. – Tacy ludzie jak ja służą wznieceniu dyskusji, a nie ciągłemu powtarzaniu obiegowych opinii – podkreśla Piskorski.

– Jeszcze raz podkreślam – wojska rosyjskie nie brały, o ile mi wiadomo, udziału w organizacji tego referendum i również nie brały udziału w jakichkolwiek naciskach na głosujących w referendum, tak że trudno tu mówić o roli wojsk rosyjskich, a i jeszcze jedno chcę podkreślić – to jest najistotniejsze. Społeczność Krymu, według wszystkich badań, w tym badań poprzedzających ten kryzys ukraiński, od dawna miała sympatie prorosyjskie – ocenia Piskorski.

My też powinniśmy się bać

– Zdaniem Piskorskiego do secesji Krymu doprowadziły władze ukraińskie, a Rosja jedynie wykorzystała okazję. – Państwo ukraińskie zupełnie nie funkcjonuje. To państwo upadłe. Po tym jak Zachód, w tym Polska, wsparły na Ukrainie zwolenników Bandery, w kraju zapanował chaos. Putin wyciągnął tylko korzyści z puszki Pandory, którą otworzył Zachód – ocenia polityk.

– Zdecydowana większość mieszkańców Krymu opowiadała się w sposób zupełnie autentyczny za tym przyłączeniem do Rosji. Ludzie na Krymie boją się banderowców, my też powinniśmy się bać- podsumowuje Piskorski

——————————————————————–

Konrad Piasecki: W imię czego firmował pan tę ponurą szopkę?

Mateusz Piskorski, koordynator obserwatorów referendum na Krymie: Nie sądzę, że można powiedzieć, że cokolwiek firmowałem.

Reklama Jako koordynator obserwatorów został pan pokazany światu jako ten, który mówi: tak, to były zgodne z prawem działania rosyjskich władz.

Jeszcze raz stwierdzam, że nie oceniałem działań władz rosyjskich, bo nie tego dotyczyła praca obserwatorów, a obserwowałem przebieg referendum organizowanego przez władze Krymu.

I referendum pod lufami rosyjskich czołgów i rosyjskich wojsk to jest ideał demokracji?

Lufy czołgów i lufy karabinów rosyjskich w dzień referendum nie były widoczne. Przynajmniej w tych regionach, w tych komisjach wyborczych, w tych miejscowościach, do których dotarłem. Powiem szczerze, jeśli chodzi o oddziały nieoznakowanych żołnierzy, to one są skupione wokół jednostek wojskowych ukraińskich. One po prostu blokują jednostki wojskowe ukraińskie. Nie widać ich na ulicach miasta, na ulicach Symferopola praktycznie pan ich nie spotka.

Ci faceci, którzy w windzie machali panu przed nosem kałasznikowami, to kto to był?

To jest bardzo dobre pytanie. Na to pytanie uzyskałem odpowiedź dopiero dwa dni po tym wydarzeniu.

I kto to był?

To były nowo stworzone oddziały krymskiego MSW, które dokonywały tam jakiejś interwencji.

A ta pseudosamoobrona to nie były rosyjskie oddziały?

Mogę powiedzieć, że z tego co wiem, w tych oddziałach byli obywatele różnych krajów, w tym obywatele rosyjscy. Najprawdopodobniej rosyjscy.

Ale oni byli przez kogoś umundurowani, przez kogoś wyposażeni w broń, jakimiś samochodami wojskowymi przywiezieni. Gołym okiem widać, że to robiła rosyjska armia.

Bez wątpienia działo się to przy pomocy rosyjskiej armii. Jak daleko ta pomoc sięgała, tego nie wiemy.

I takie referendum jest zgodne ze standardami demokracji?

Sam przebieg głosowania był zgodny z prawem ustanowionym przez Radę Najwyższą Krymu. Tylko to mogą obserwatorzy oceniać. Nie mogą oceniać ogólne sytuacji politycznej.

Ale przy okazji dzieją się rzeczy ponure. Są ludzie porywani, są ludzie zastraszani, odcinana jest ukraińska telewizja. To nie jest standard demokratyczny, a pan tymczasem agencjom rosyjskim mówi: to co widzieliśmy na Krymie w niczym nie różni się od plebiscytów w dowolnym demokratycznym kraju europejskim. W dowolnym demokratycznym kraju europejskim widzi pan porywania działaczy, którzy mówią, żeby bojkotować referendum?

Co do tych porwań, to postawiłbym duży znak zapytania, bo wiem, że w dalszym ciągu bardzo aktywnie funkcjonuje na Krymie Refat Czubarow, szef Medżlisu Tatarów krymskich, który opowiadał się zdecydowanie, bardzo mocno i stanowczo przeciwko przeprowadzeniu referendum.

I działacze tatarscy byli porywani.

Szczerze mówiąc o tych porwaniach nie słyszałem. Najpierw bym zweryfikował te informacje. Spotykałem się z Tatarami, którzy byli przeciwnikami przeprowadzania referendum i oni na ten problem szczególnej uwagi nie zwracali.

A to, że na ich domach pojawiają się swastyki, też pana nie niepokoiło?

Nie widziałem takich przypadków, trudno mi się do tego odnieść, bo naprawdę tego rodzaju działań nie zauważyłem.

Najłatwiej nie widzieć i najłatwiej to firmować.

Najłatwiej powtarzać argumenty jednej strony tego konfliktu i posługiwać się pewnymi stereotypami typu „źli Rosjanie”.

A nie ma pan poczucia, że tacy ludzie jak pan służą wyłącznie legitymizowaniu imperialnej polityki Rosji na Krymie?

Mam poczucie, że tacy ludzie jak ja służą wznieceniu jakiejś minimalnej choćby dyskusji, a nie powtarzaniu stereotypowych opinii na temat tego, co się dzieje na Krymie, na Ukrainie i u naszych wschodnich sąsiadów.

A skąd się pan tam wziął? Kto pana zrobił tym koordynatorem i obserwatorem?

Misję organizowała organizacja pozarządowa zarejestrowana w Brukseli, organizacja belgijska.

Finansowana przez Rosję?

Absolutnie nie. Finansowana wyłącznie przez fundacje, instytucje działające na terenie Unii Europejskiej, nie mająca kompletnie nic wspólnego z Rosją.

I to ona zaproponowała panu, żeby był pan koordynatorem.

Z uwagi na znajomość języka rosyjskiego, angielskiego, niemieckiego – a mieliśmy wśród obserwatorów przedstawicieli bardzo wielu krajów – o to zostałem poproszony. Podkreślam, że to czysto techniczna funkcja.

Dlaczego we wszystkich dokumentach dotyczących tego referendum i w rosyjskich mediach pan figuruje jako polski poseł?

Zwróciłem już na to uwagę dwóm rosyjskim agencjom informacyjnym, które podały taką informację. Widocznie poprzez swoją niedbałość i brak rzetelności sprawdzili na Wikipedii bądź w internecie, jakie funkcje pełniłem. Kiedyś rzeczywiście byłem posłem.

W Wikipedii i wszędzie w internecie jest napisane, że był pan posłem krótko i to 7 lat temu.

Już w tej sprawie wystosowałem sprostowanie do dwóch agencji rosyjskich, które taką informację przekazały, a później było to powtarzane. To jest oczywiście błąd tych agencji, nie mój. Ja się absolutnie jako poseł nie przedstawiałem.

Wygląda to tak, jakby wykorzystywał pan ten mandat, który pan kiedyś miał, dzisiaj do pokazywania: „Zobaczcie, jestem istotnym politykiem polskim”.

Wie pan, mnie nawet śmieszą takie zachowania niektórych byłych posłów, którzy każą się tytułować posłami dożywotnio, więc absolutnie tego nie robiłem. To była inicjatywa agencji informacyjnych rosyjskich, które popełniły ten błąd.

Podsumowując same referendum – zgodne z prawem?

Zgodne z prawem.

Zgodne ze standardami demokracji?

Zgodne z prawem Autonomicznej Republiki Krymu. Nie było też jakichś, w moim przekonaniu, rażących naruszeń ogólnie przyjętych standardów, to znaczy ludzie nie głosowali siłą.

To, że wojska rosyjskie są w innym państwie i takie referendum współorganizują czy strzegą, czy stoją nad tymi, którzy wrzucają kartki do urn referendalnych, uważa pan w porządku.

Jeszcze raz podkreślam – wojska rosyjskie nie brały, o ile mi wiadomo, udziału w organizacji tego referendum i również nie brały udziału w jakichkolwiek naciskach na głosujących w referendum, tak że trudno tu mówić o roli wojsk rosyjskich, a i jeszcze jedno chcę podkreślić – to jest najistotniejsze. Społeczność Krymu, według wszystkich badań, w tym badań poprzedzających ten kryzys ukraiński, od dawna miała sympatie prorosyjskie. Zdecydowana większość mieszkańców Krymu opowiadała się w sposób zupełnie autentyczny za tym przyłączeniem do Rosji.

A to, co wczoraj zrobił Putin podobało się panu?

Putin wyciągnął konsekwencje i pewnego rodzaju korzyści z puszki Pandory, którą otworzyliśmy w momencie, gdy poparliśmy…

…my otworzyliśmy?

…również jako Zachód to, co się zdarzyło w Kijowie, czyli bezprawne, mające znamiona w moim przekonaniu przewrotu i zamachu stanu wydarzenia, kiedy to Janukowycz, wbrew porozumieniu gwarantowanemu między innymi przez ministra Radosława Sikorskiego został odsunięty od władzy, a do władzy przyszły ugrupowania radykalne, których po prostu wschodnia Ukraina się boi i nota bene my też powinniśmy się ich bać.

I to, że Putin łamie zobowiązania międzynarodowe, jakie podpisywało jego państwo, panu też nie przeszkadza?

W tej kryzysowej sytuacji niemal wszystkie strony, łącznie z Zachodem, niestety, złamały zobowiązania międzynarodowe, złamały gwarancje, które wcześniej dawały…

Ale nie złamały Memorandum Budapesztańskiego, które jest aktem, który wiązał i Stany Zjednoczone, i Rosję – przynajmniej do wczoraj, jak się okazało…

W moim przekonaniu w tym akcie budapesztańskim, przypominam, mowa jest o tak zwanym pozablokowym statusie Ukrainy, czyli o tym, że Ukraina nie będzie członkiem NATO, nie będzie członkiem Unii Europejskiej…

I nie jest.

Pojawiły się natomiast deklaracje mówiące o tym, że trzeba jak najszybciej doprowadzić do przyjęcia Ukrainy do NATO.

Wczoraj premier Ukrainy powiedział, że nie zamierza Ukraina wstępować do NATO, tymczasem Rosja zobowiązała się do nienaruszania integralności terytorialnej Ukrainy, a wczoraj tę integralność naruszała.

Rosja naruszyła tę integralność, jeszcze raz podkreślam – wszystko się zgadza. Problem polega jednak na tym, że wydarzenia w Kijowie, wydarzenia lutowe w Kijowie doprowadziły do rozpadu państwa ukraińskiego i dały Moskwie argument do takiego, a nie innego działania.

Ale jakiego rozpadu? Przecież państwo funkcjonuje, ma premiera, ma pełniącego obowiązki prezydenta, będzie miało wybory.

Państwo kompletnie nie funkcjonuje. Ja osobiście niezbyt wierzę w możliwość przeprowadzenia wyborów w tej chwili na Ukrainie. Mamy do czynienia z sytuacją upadłego państwa, które nie jest w stanie nawet zabezpieczyć, zagwarantować elementarnego bezpieczeństwa na ulicach.

To są argumenty, jakimi posługiwał się Adolf Hitler, wkraczając do Czechosłowacji. To są argumenty totalitarne i imperialne.

Nie, nie. Wkraczając do Czechosłowacji, posługiwano się raczej argumentami uciśnionej, rzekomo, mniejszości niemieckiej w Sudetach.

Tak, ale potem wkraczano do Czechosłowacji i mówiono właśnie o państwie upadłym.

Nie mówiono o upadłości instytucji państwa. Ja tylko mówię, ja nie oceniam w sensie etycznym działań Rosji. Ja mówię o tym, że Rosja wykorzystała sytuację chaosu, który na Ukrainie zapanował w wyniku tego, że między innymi my tak ochoczo wspieraliśmy zwolenników Bandery, zwolenników skrajnej prawicy ukraińskiej na Majdanie.

Ostanie pytanie. Czy Rosja sponsoruje taki wyjazd i płaci panu za udział w takim referendum?

Jak już powiedziałem – za wyjazd, za finansowanie wyjazdu odpowiedzialna była organizacja zarejestrowana w Brukseli i finansowana wyłącznie ze źródeł europejskich, absolutnie nie z rosyjskich.

I dostaje pan za to pieniądze, pensję?

Nikt nie dostaję pieniędzy, poza symboliczną dietą, która jest przeznaczona na wyżywienie i na opłacenie hoteli.

A to, że MSZ potępia pański wyjazd, panu nie przeszkadza?

Ja nie jestem reprezentantem żadnych oficjalnych struktur, żadnych organów władzy w Polsce, w związku z tym czuje się jako wolny obywatel upoważniony do wypowiadania swoich własnych poglądów. Nie jestem zobowiązany do powtarzania stanowiska i popierania stanowiska polskiego MSZ.

Artykuł pochodzi z kategorii: Kontrwywiad Przejdź na początek artykułu
Konrad Piasecki

Pamięci Zeca Afonso i Salgueiro Maia

Madrugada de 25 de Abril de 1974 – Parada da Escola Prática de Cavalaria – Santarém

„Há diversas modalidades de Estado: os estados socialistas, os estados corporativos e o estado a que isto chegou! Ora, nesta noite solene, vamos acabar com o estado a que chegámos. De maneira que quem quiser, vem comigo para Lisboa e acabamos com isto. Quem é voluntário sai e forma. Quem não quiser vir não é obrigado e fica aqui.”

Wczesny poranek 25 kwietnia 1974 – Parada Praktycznej Szkoły Kawalerii – Santarém

„Istnieją różne rodzaje państwa: państwa socjalistyczne, państwa korporacyjne i państwo, które skończyło! Teraz, w tę uroczystą noc, zakończmy stan, który osiągnęliśmy. Więc ktokolwiek z was chce, niech jedzie ze mną do Lizbony, skończyć z tym. Każdy, kto zgłasza się na ochotnika, wychodzi i działa. Każdy, kto nie chce, nie jest zobowiązany i zostaje tutaj.

Wojna domowa na Ukrainie 19.05.2020r.- 1795 dzień od nowego rozejmu.

Ojojojoj ! Do czego to doszło,że DNR jest bardziej proeuropejska i bardziej szanuje „wartości i standardy” niż rzekomo „proeuropejska” post-majdanowa Ukraina. Pewnie dlatego Niemcy i Francja plują sobie w brody, za to że poparły „rewolucję godności”, która już upadła z kretesem, rozmyślnie dyskryminując „swoich obywateli” w „Republikach Ludowych” ORD(i)ŁO.

AdNovum

„Niemy krzyk”– dzień 69.

View original post 1 129 słów więcej